Smutny los opuszczonych świątyń...

Share Embed


Descripción

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Polscy ostańcy na Wschodzie Oficjalne spisy wykazują nie tylko spadek liczby Polaków na dawnych Kresach, ale jeszcze szybszy osób na co dzień posługujących się polszczyzną. ZSRR. Po zakończeniu wielkich powojennych akcji przesiedleńczych (pierwsza do 1947 r., druga w latach 1956–59, art. s.) i po korekcie granicy polsko-sowieckiej w 1951 r. w ZSRR pozostał ponad milion Polaków. Zamieszkiwali głównie sowieckie republiki Białoruską, Litewską, Łotewską i Ukraińską, które wchłonęły ziemie Kresów II RP. Liczbę Polaków oszacowano na podstawie spisów powszechnych, jednak trzeba pamiętać, że nie były one wolne od politycznej manipulacji (np. brak pytania o wyznanie religijne). Pierwszy oficjalny spis ludności w ZSRR przeprowadzono w 1959 r., drugi w 1979 r. Kwestionariusz składał się z 14 pytań, m.in. trzeba było podać narodowość, miejsce urodzenia, język ojczysty, okres zamieszkania w danej miejscowości. Do kategorii osób polskiego pochodzenia przypisywano ludzi wywodzących się z polskich rodzin w drugim, trzecim lub czwartym pokoleniu. Według tak uzyskanych danych w 1959 r. w Związku Sowieckim było 1 380 tys. polskich ostańców (0,6 proc. ogółu ludności), a w 1979 r. o 254 tys. mniej. W poszczególnych republikach przedstawiało się to następująco (kolejno w 1959 r. i w 1979 r., w nawiasach proc. ogółu ludności): • Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka – 538 tys. (6,7 proc.); 403 tys. (4,1 proc.). Na Białorusi zwalczano Kościół katolicki, zlikwidowano wszystkie szkoły polskie i stowarzyszenia polskojęzyczne, a ludność deklarującą się jako polska uznawano za skatolicyzowanych Białorusinów i podczas spisów zaniżano liczbę osób narodowości polskiej. W żadnej innej republice nie traktowano Polaków tak źle. • Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka – 363 tys. (0,7 proc.); 258 tys. (0,5 proc.). Po rzezi wołyńskiej Polacy nie widzieli tu dla siebie miejsca i większość była gotowa z własnej woli opuścić tereny Ukrainy. • Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka – 230 tys. (8,3 proc.); 247 tys. (7,3 proc.). • Łotewska Socjalistyczna Republika Radziecka – 59,8 tys. (2,2 proc.); 63 tys. (2,5 proc.). • Kazachska Socjalistyczna Republika Radziecka – 53,1 tys. (0,6 proc.); 61 tys. (0,4 proc.). • W pozostałych republikach – 70 tys. Hieronim Kubiak w publikacji „Mniejszości polskie i Polonia w ZSRR” zwraca uwagę na fakt, że większość Polaków, jacy zostali za wschodnią granicą, była słabo wykształconymi miesz-

Sołeczniki Wielkie na Litwie, tablica z czasów ZSRR, obecnie ul. Jana Pawła II

kańcami wsi. Deklarowanie polskości w wielu przypadkach nie łączyło się już z używaniem na co dzień polszczyzny, lecz języka miejscowego. Kolejne spisy pokazywały, że zmniejszała się liczba osób posługująca się językiem polskim: w 1959 r. było to 45,2 proc. uważających się za Polaków, a w 1979 r. już tylko 29 proc. Trzeba przy tym pamiętać, że w stosunku do osób narodowości polskiej na wschodzie nie powinno się używać sformułowania Polonia. Oni nie opuścili dobrowolnie swojego kraju. Obecnie. Po rozpadzie ZSRR liczba osób deklarujących się w poszczególnych republikach jako Polacy stale maleje. @ Białoruś. Według spisu narodowego z 2009 r. mieszka tam 295 tys. Polaków (3,1 proc. ogółu ludności), najwięcej w obwodach grodzieńskim, mińskim i brzeskim, jednak nieoficjalnie szacuje się ich nawet na ok. 600 tys. Aż 57 proc. osób uznających się za Polaków zaznaczyło, że językiem, jakiego używają w domu, jest białoruski, a tylko 16,5 proc. posługuje się polskim. • Kazachstan. W 2009 r. – 34 057 (0,2 proc.). • Litwa. Polacy są tu najliczniejszą mniejszością narodową, czego dowodzą dane z dwóch spisów powszechnych: 2001 r. – 234 989 (6,74 proc. ogółu ludności), 2011 r. – 200 317 (6,6 proc.). Większość mieszka w rejonach wileńskim, solecznickim, święciańskim i trockim. W Wilnie Polacy stanowią 16,5 proc. ogółu mieszkańców. Na Litwie popularne jest przekonanie, że nie ma czegoś takiego, jak mniejszość polska, są tylko spolonizowani Litwini. Polskość nadal jest traktowana jako zagrożenie dla sprawy litewskiej. • Łotwa. Według spisu z 2000 r. Polaków było tam 60 tys. (2,5 proc.), w 2011 r. – 44,8 tys. (2,2 proc.). • Ukraina. Oficjalne spisy podawały, że w 1989 r. mieszkało tam 220 tys. Polaków, a w 2009 r. – 144 tys. (0,3 proc. populacji kraju). Jednak szacunki bywają daleko rozbieżne, w zależności od tego, kto je robi. Np. Stanisław Kostecki, prezes Związku Polaków na Ukrainie, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” obliczał: „W 1995 r. biskup pomocniczy diecezji kijowsko-żytomierskiej Kościoła rzymskokatolickiego Stanisław Szyrokoradiuk ogłosił, że na Ukrainie jest 1,5 mln wiernych tego wyznania. My, wraz ze Stowarzyszeniem Naukowców Polskich na Ukrainie, robiliśmy w 1999 r. badania, ilu jest Polaków w Kościele. Obliczyliśmy, że stanowią 92–93 proc. wszystkich wiernych. Odjęliśmy więc od 1,5 mln 100 tys. i – uznając, że jedna trzecia Polaków to niewierzący – uzyskaliśmy liczbę 2,1 mln. Myślę, że jest to realna liczba. Inna rzecz, jaka jest świadomość narodowa tych ludzi”. Michał Boczkowski, Piotr Wiśniewski 200-lecie urodzin Adam Mickiewicza (1998 r.), grupa białoruskich Polaków nad jeziorem Świteź wspólnie czyta „Ballady i romanse” z wydania z 1927 r.

152

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

IndiananaJones rubieży Pomysł był taki: zobaczyć, co i gdzie ocalało na Kresach. M anula K alicka Czysta partyzantka. Było upalne lato 1992  r.

i pierwszy wyjazd grupy krakowskich studentów historii sztuki, która postawiła sobie zadanie: zinwentaryzowanie zabytków sakralnych na Kresach. Czysta partyzantka. Fundusze własne, wyskrobane ze studenckich kieszeni, przelicznik dolara taki, że można było wynająć autokar, ale benzynę trzeba było kupować na czarnym rynku; ani to łatwe, ani tanie, jako że autokar palił jak smok, a Ukrainie właśnie się przytrafił kryzys paliwowy. Piętnaście osób w rozklekotanym wozie.

Skarby księdza Mednisa. Zaczęli prace inwenta-

ryzacyjne. Zdjęcia, opisy i szperanie po chaszczach porastających przykościelne cmentarzyki i placyki. Jednym

z ostatnich wówczas inwentaryzowanych kościołów był Chodorów. A tam istny skarbiec. Ksiądz Augustyn Mednis, spolonizowany Łotysz – jak mówił o sobie: Kurlandczyk – gromadził wszystko, co stare. To, co się walało po chłopskich chałupach i zalegało na strychach i szopach, a  przede wszystkim to, co znajdował w  opuszczonych kościołach. Chronię pamiątki uratowane z  katastrofy Ojczyzny – powtarzał. Jedną z rzeczy, które pokazał studentom, była niewielka książeczka, jak do nabożeństwa. Przyniósł ją księdzu miejscowy organista, którego matka pochodziła z Wołynia. Pierwsza strona zaczynała się inwokacją: „W IMIĘ BOGA W TROYCY ŚWIĘTEY JEDYNEGO”, ale dalej już o religii było niewiele. Data wydania: 1791 r. PierwoPOLITYKA

Grupa krakowskich studentów historii sztuki na dawnych Kresach, 1992 r.

p omo c n i k h i s t oryc z n y

153

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

druk „Ustawy Rządowej”, czyli „Prawa Uchwalonego 3. Maia, roku 1791” nakładem Drukarni Uprzywileiowaney M. Grolla. Ni mniej, ni więcej, było to pierwsze wydanie Konstytucji 3 maja. Otworzywszy książeczkę, można było przeczytać autograf własnościowy o takiej, zapierającej dech w piersiach, treści: „d: 5 Lipca 1791. Roku. Odebrałam w Zameczku Dobrach moich dziedzicznych w  Powiecie Opoczyńskim leżących, tę konstytucją ustanowioną d: 3. Maja w zwyż wspomnianego Roku, z rąk Brata mego rodzonego, Stanisława Małachowskiego Referendarza Koronnego, aktualnego teraz Marszałka Seymowego, y generalney Konfederacey Oboyga Narodów, ten szacowny Prezent, a iako z szacowney, y cnotliwey otrzymawszy go ręki, tak ten klejnot: to iest tę konstytucią: ceny wszystkie przewyższające, Potomkom moim do konserwaciy leguię, z  tym obowiązkiem aby się temu z  Potomków moich dostała zawsze, który Dziedziczyć na Zameczku będzie, albo ieżliby przypadkiem te Dobra w inny Dom weszły, zawsze temu Potomkowi się dostała, który Obywatelem w Polskim będzie, a nie w zagranicznym nieszczęśliwie oderwanym od Polski Kraiu. Karolina z Małachowskich Grabieńska Starościna Stężycka ręką własną”. Autorka wpisu Katarzyna Karolina Grabieńska, córka Jana Małachowskiego, kanclerza wielkiego koronnego,

Badania terenowe wśród miejscowej ludności, lata 90.

powtórnie wyszła za mąż za Szczęsnego Czackiego z Porycka i była matką samego Tadeusza Czackiego, założyciela Liceum Krzemienieckiego. Innym przedmiotem, który studenci zapamiętali z tego pierwszego wyjazdu, był kielich ozdobiony ornamentem w postaci wstęgi regencyjnej, znajdującym się na stopie i czarze, ale z nodusem o formach XVIII-wiecznych. Na stopie kielicha znajdowała się interesująca inskrypcja: „Ten Kielich Dany do Ołtarza Ar˜ Catedr˜ Lw˜ do P. JESUSA Miłosierdzia od JMc. P. Mikołaia y Katarzyny Zientkiewiczów [...] Jmc. X. Józe P[?]iechowskiego[?] 17”. Ksiądz Mednis odnalazł jego opis w monografii kościoła katedralnego autorstwa Maurycego Dzieduszyckiego, gdzie kielich został wymieniony w spisie przedmiotów skonfiskowanych w 1807 r. przez rząd austriacki: „poz. 12: kielich srebrny pozłacany z pateną dar Mikołaja i Katarzyny Ziętkiewiczów wartości 127 zł”. Czyli powinien nie istnieć, dawno przetopiony. Ale skoro przetrwał, zapewne został wykupiony jako szczególnie cenny. Po krótkim pobycie pod austriacką strażą zachował jedynie cechę kontrybucyjną bitą przez probiernię lwowską. Miał też ksiądz Mednis np. bryty tkaniny lyońskiej, znalezione gdzieś na strychu, przeżarte nieco przez mole, a pochodzące z ozdobnego baldachimu ufundowanego przez arcybiskupa Wacława Sierakowskiego dla katedry lwowskiej. Gdy już po śmierci księdza Andrzej Betlej, jeden z uczestników tamtej pierwszej wyprawy (jego art. s. 156 i s. 160), odwiedził Torczyn (gdzie Mednis się przeniósł), nikt nie wiedział, co się stało z książeczką z tekstem konstytucji. Zaginęła. Być może jednak nie bezpowrotnie – takie przedmioty czasem wracają.

Pożary i  zgliszcza. W  tym samym 1992  r. grupa odnalazła w Jaworowie piękny obraz przedstawiający Annę Samotrzeć, wykonany na desce, a  pochodzący z XVII w., w kościołach w Miżyńcu i Krysowicach freski Stanisława Stroińskiego (mistrza malarstwa monumentalnego we Lwowie), rzeźby barokowe na strychu w Mościskach, a w Samborze kielich augsburski z początku XVII stulecia. W 1993 r. rzeźby Jana Jerzego Pinsla z Budzanowa, które miały już nie istnieć, odnalazły się w mieszkaniu prywatnym na Wołyniu. Do tej pory znano je z jednej fotografii. Także w 1993 r. studenci dotarli do kościoła Bernardynów w Zbarażu. Budowla bezustannie zalewana wodą, a w jej piwnicy bezcenne rzeźby, o których myślano, że już nie istnieją – autorstwa Antoniego Osińskiego, jednego z  najwybitniejszych snycerzy lwowskich. Były. Pływały w wodzie. Gdy je usiłowali wyciągnąć, rozpadły się im w rękach. W  1995  r. grupa inwentaryzowała kościół w  Wyżnianach, wciąż jeszcze funkcjonujący jako magazyn zbożowy. Prace polowe w rozkwicie, robotnicy w nawie głównej przesiewali zboże, kurzyło się niemiłosiernie. A kościół, o dziwo, całkowicie wyposażony, co było rzadkością. Konfesjonały ustawione na ołtarzu, by było miejsce na zboże, ale w głównym retabulum, jak i w bocznych, nadal stały rzeźby i wisiały obrazy. Jeden z  nich, jak zauważyli, pełnił tylko funkcje zasuwy, pod nim powinien być inny, cenniejszy. Studentom udało się wejść pod mensę i po obluzowaniu kilku cegieł i desek zasuwa zjechała na dół, a pod nią ukazał się przepiękny obraz Matki Boskiej w typie Salus Populi Romani. Idealnie zachowany, w bogato pozłoconej drewnianej sukience kontrastującej z purpurowym zetlałym aksamitem, którym obita była nisza z płótnem. A przed obrazem, w niszy, wciąż stały zaschnięte kwia-

154

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

ty w wazonie, zostawione zapewne w 1945 lub 1946  r., gdy wyjeżdżali ostatni ekspatrianci. Kościół i obraz studenci dokładnie opisali i sfotografowali. Kilka lat później Andrzej Betlej oglądał aktualne zdjęcia wyżniańskiego kościoła. Nie ma w nim nic. Ani rzeźb, ani obrazów. 1995  r., Dunajów: miejscowy proboszcz skarżył się na sypiące się freski. Co głośniej chór zaśpiewał czy organy zagrzmiały, to wiernym pył na głowy leciał. Studenci popatrzyli, wzięli gąbkę i przetarli freski, a wtedy spod tych z początku XX w., niezbyt wartościowych, ukazały się XVIII-wieczne, w pełnej krasie. Figura pod figurą. Troszkę je odsłonili i  zostawili. Jak wszystko inne. 1997 r., kościół w Kaczanówce. Przez kilkadziesiąt lat magazyn nawozów. Nie było żadnego już oryginalnego wyposażenia, tylko w zakrystii stała wiekowa szafa. Ponieważ już nawykli wsadzać wszędzie nos, otworzyli i szafę. Wewnątrz nie było nic. Tylko na ścianach stare zapiski ołówkowe – notatki z lat 20. i 30., sporządzane przez zakrystian. Jedna z ostatnich: „17 września, rok 39 przyszli bolszewicy, zima była bardzo wielka, bolszewicy ludzi wywozili dopiero w maju ludzie siali Benedyk”. I takich historii można opowiadać dużo. Jeżdżą do dnia dzisiejszego, już studenci ówczesnych studentów, i zdarza się im nawet kupić, tak jak w Łucku w 2003 r., alabastrowy XVII-wieczny nagrobek jednego z Radziwiłłów z Ołyki, który, rzecz jasna, przekazali kurii i  wrócił z  powrotem do kolegiaty w Ołyce. Nie było roku, by czegoś nie znaleziono czy nie odkryto. A  potem rzecz znikała, tak jak z Młynisk sygnowana rzeźba działającego w Rzymie Francesco Amadoriego, zapewne pochodząca z  pobliskiego pałacu, znaleziona w chaszczach przykościelnych. Zabrać jej nie można, przekazać nie było komu, zatem opisano ją, sfotografowano i schowano pod schodkami, przysypawszy gruzem. W 2008 r., w czasie tzw. wyjazdu weryfikacyjnego, sprawdzano stan faktyczny tuż przed publikacją kolejnego tomu „Materiałów do dziejów sztuki sakralnej”, w  których pomieszczano plon pracy: rzeźby już nie było. Tak jak wielu innych przedmiotów. Zostają tylko zdjęcia i opisy w „Materiałach do dziejów sztuki sakralnej”.

Wzorem Aftanazego. Cała idea, wyjazdów i książ-

ki, narodziła się na Wawelu. W 1991 r. – gdy na Ukrainie i w Polsce, mówiąc patetycznie, zaświtała jutrzenka swobody – grupa krakowskich historyków sztuki na czele z prof. Janem K. Ostrowskim postanowiła zinwentaryzować zabytki, które ocalały jeszcze na Wschodzie. Zobaczyć, co i gdzie ocalało. Bo jakkolwiek na to patrzeć, to amputowana, ale jednak część naszej spuścizny kulturalnej. Przed laty podobnie gigantyczną pracę wykonał jeden człowiek: Roman Aftanazy, który pracując, a przy okazji nieomal ukrywając się przed władzami, z benedyktyńską cierpliwością gromadził wiedzę na temat pa-

Od góry: Krucyfiks ze zbiorów księdza Augustyna Mednisa Resztki kościoła w Żydatyczach Skarb odnaleziony w kościele w Chodorowie – pierwsze wydanie Konstytucji 3 Maja

łaców i dworów kresowych. Rzecz cała zaczęła się jeszcze przed wojną, gdy jeździł od dworu do dworu, dokumentując i fotografując. Aftanazy opublikował wówczas kilkanaście artykułów o kresowych dworach pod pseudonimem jak z  Rodziewiczówny: Ksawery Niedobitowski. Publikował w  prasie popularnej obszerne teksty bogato ilustrowane zdjęciami. Potem pracował przez całe swoje życie w Ossolineum, najpierw lwowskim, gdzie uczestniczył w potajemnym przewożeniu do Polski niezinwentaryzowanej części zbiorów, później zaś brał udział w restytucji dzieł, które pozostały we Lwowie. To właśnie między innymi dzięki jego staraniom udało się odzyskać „Panoramę Racławicką”. Po wojnie, w latach 60., usiadł za biurkiem. Pełnił funkcję kustosza Działu Gromadzenia już we Wrocławiu i sam, prywatnie, poza oficjalnymi strukturami, także gromadził: wiedzę na temat kresowych zabytków. Przez 20 z górą lat szperał po bibliotekach i archiwach, pisał listy z  prośbami o  informacje i zdjęcia do dawnych, rozproszonych po świecie całym właścicieli pałaców i dworów, potem do ich spadkobierców, chyłkiem fotografował i  pisał „Materiały do dziejów rezydencji”. Ta monumentalna monografia, opisująca losy 1500 obiektów, składająca się z  11 tomów, ukazała się po wielu zabiegach dopiero w latach 1986–94. Sfinansował jej wydanie historyk sztuki Andrzej Ciechanowiecki z Londynu, a nakład poszczególnych tomów wynosił zaledwie od 500 do 1000 egzemplarzy. Na większy nie zgodziła się cenzura... Drugie wydanie dzieła Aftanazego ukazało się natychmiast, gdy tylko stało się to możliwe – w latach 1991-97 – i  nosiło tytuł już nie tak kryjący jak poprzedni: „Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej”. Roman Aftanazy był krakowskim historykom wzorem. Postanowili zająć się zabytkami sztuki sakralnej, co nie znaczy, że pałace i dwory omijali szerokim łukiem. Wszędzie, gdzie byli, notowali i  dokumentowali fotograficznie, dzięki czemu zlokalizowali też parę obiektów pominiętych w pracy Aftanazego. Już w 1998 r. – po tym, kiedy – jak pisał prof. Ostrowski, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu: „Rzeczy wykluczone w roku 1987 stawały się dopuszczalne w roku 1988, a w roku 1989 zupełnie normalne” – zaczął realizować swój autorski projekt badań na dawnych Kresach. Syntezy historyczne powstające w  PRL nie uwzględniały dziedzictwa pozostawionego za wschodnią granicą, a jeśli nawet o nim napomykały, to jedynie na podstawie przedwojennych ustaleń. A zostało tam 60 proc. naszego dorobku! Jak wiadomo, przejeżdżającym przez tereny Ukrainy i Białorusi Polakom przez całe lata nie wolno było nawet wysiąść z samochodu, a w większości kościołów składowano zboże, tworzono kina, domy dla chorych psychicznie, a w jednym z nich powstało planetarium. Wyposażenie kościołów zaś składowano byle gdzie, przenoszono do piwnic, na chóry lub – szczęśliwiej dla rzeźb czy obrazów – do pobliskich cerkwi. Tak więc przed historykami sztuki nagle pojawiła się szansa zupełnie unikatowa w dzisiejszych, dobrze już opisanych POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

155

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

czasach: mogli stać się odkrywcami, nowymi Evansami, Schliemannami, wreszcie Panem Samochodzikiem lub nawet Indianą Jonesem. Prof. Ostrowski opracował zatem koncepcję systematycznej inwentaryzacji, a podjął pomysł prof. Jacek Purchla z Międzynarodowego Centrum Kultury, które stało się wydawcą następnej po dziele Aftanazego monumentalnej, wielotomowej monografii, „Materiałów do dziejów sztuki sakralnej”, oraz kilku tomów materiałów z sesji naukowych pod zbiorczym tytułem „Sztuka Kresów Wschodnich”, wydawanych przez Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Odszukane w archiwach. Mówi prof. Ostrowski:

– W jaki sposób i za jakie pieniądze powstały tomy 1–3, musiałbym powiedzieć, że nie wiem. Jak się zdaje, główną siłę ekipy badawczej, złożonej ze studentów i młodych pracowników nauki, stanowił entuzjazm i to, co wrzucili do kapelusza. Później zdobyto granty naukowe i dofinansowania. Już w  czasie pierwszego wyjazdu, poza zaznajomieniem się ze zbiorami i samym księdzem Mednisem, co było fascynujące, ale jednak ciut poboczne, odkryto dla polskiej historii sztuki dwa miejsca bardzo znaczące: w  Dobromilu renesansowy kościół Jana Baptysty Wenecjanina z pełnym wyposażeniem, co jest na tamtym terenie absolutną rzadkością, oraz kościół w Bruchnalu (wsi należącej do Szeptyckich), całkowicie nieznany przykład architektury lwowskiej z  pierwszej połowy XVII stulecia. Jak to się stało, że Dobromil, który od granicy polskiej dzieliło zaledwie kilka kilometrów, nie był znany historykom sztuki? Trudno to sobie wyobrazić, ale tak było. Po powrocie do Polski zaczęło się szukanie materiałów źródłowych do opracowania obiektów. Szczęśliwie archiwa kościelne oraz zakonne są w Polsce, i to przeważnie właśnie w Krakowie. Gdy się szuka jednych materiałów, często znajduje się inne, i tak od nitki do kłębka wiedza na temat obiektów sakralnych rosła i przybywał tom za tomem. Grupa krakowska planuje jeszcze tylko kilka wyjazdów, tak aby powstały ostatnie zaplanowane tomy, potem praca będzie skończona. Ale obecnie jeżdżą już i inne zespoły: na Białorusi prof. Maria Kałamajska-Saeed ze studentami z Warszawy inwentaryzuje tamtejsze zabytki, podobnie jak naukowcy z Instytutu Sztuki PAN, a grupa Wojciecha Drelicharza z Instytutu Historii UJ zakończyła właśnie inwentaryzację zabytków epigrafiki i heraldyki. Na bazie tych ukraińskich wyjazdów powstało multum doktoratów, prac magisterskich i habilitacji, jak praca habilitacyjna Piotra Krasnego o architekturze cerkiewnej Rzeczpospolitej czy magisterium Michała Kurzeja o kościele Bernardynów w Leszniowie na Wołyniu – zupełnie nieznanym, dziele Jana Wolffa, budowniczego lubelskiego z początku XVII  w. Powstają kolejne, np. o  kolegiacie w  Ołyce na Wołyniu. W  ciągu minionych lat wzbogacono ukraińską historię sztuki, bo współpraca z  tamtejszymi historykami układa się dobrze, im też zależy na tych zabytkach, a polskich badaczy wspiera sam Borys Woznickij, postać absolutnie niezwykła i zasłużona dla ratowania zabytków na Ukrainie, wiekuisty dyrektor Lwowskiej Galerii Malarstwa. Polską zaś historię sztuki przewartościowano, uzupełniono o nieznane fakty, postaci i arcydzieła. A cała stawka krakowskich młodych naukowców przeżyła niezapomnianą przygodę pokoleniową. Manula Kalicka Pierwotna wersja tego reportażu ukazała się POLITYCE 11/2011

156

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

Zostało z dziedzictwa Próbujemy odtwarzać przeszłość, ratować pamięć, ale efekt tych starań jest zaledwie przybliżeniem, nie jesteśmy bowiem w stanie odzyskać straconych fragmentów układanki. A ndrzej B etlej

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

formacki w Sądowej Wiszni, dzieło wybitnego architekta włoskiego Pawła Antoniego Fontany z XVIII w.), więzienia (XVII-wieczny kościół pobernardyński w Sokalu), obiekty wojskowe (konwikt jezuicki w Chrowie), a nawet planetarium (kościół parafialny w Truskawcu). Magazynów kołchozowych w  budynkach pokościelnych z  reguły już nie ma, ale same budowle popadają w coraz większą ruinę (z reguły składowano w nich chemikalia – nawozy sztuczne – co w nieodwracalny sposób zniszczyło strukturę murów). Niemniej całkiem niedawno, uzupełniając dokumentację fotograficzną kościoła w Świtarzowie niedaleko Sokala (nota bene jednego z ciekawszych przykładów eleganckiej modernistycznej architektury z wyraźnymi odniesieniami do schematów barokowych z końca lat 30. XX w.), zastaliśmy magazyn pracujący pełną parą – cóż, żniwa były w pełni.

Przyczyny niszczenia po 1945 r. dorobku kulturalnego były rozmaite. Dominowały przyczyny ideologiczne, planowa akcja likwidacji wszelkich oznak kultu religijnego, ale – mam wrażenie – w tym samym stopniu porażająca nieświadomość, bezmyślność w usuwaniu dzieł, które uznano za obce. Metodyczna likwidacja nie odnosi się przy tym wyłącznie do epoki stalinizmu, szczególnie intensywnie niszczono budowle za czasów Nikity Chruszczowa, a ostatnie przykłady znane są z połowy lat 80. XX w.

Od magazynu do planetarium. Na szczęście wie-

le dzieł przetrwało, a podczas ekspedycji wiele udało się przywrócić pamięci, a  nawet dokonać zaskakujących odkryć. Aby ukazać losy polskich zabytków na ziemiach Ukrainy zadajemy pytanie: w co można było zamienić kościół? Odpowiedź jest prosta i porażająca: we wszystko. Najbardziej znane są przykłady adaptacji na muzea (np. kościół w  Cwitowej, kościół parafialny w  Białym Kamieniu) i  sale koncertowe (kościół Marii Magdaleny we Lwowie, kościół parafialny w Równem na Wołyniu), ale podczas inwentaryzacji natknęliśmy się na sale gimnastyczne (kościół parafialny w Brzeżanach, dziś już w pełni przywrócony do kultu), magazyny, stodoły, obory, stacje unasiennienia zwierząt, domy mieszkalne, bazary, sklepy (kościół parafialny w Sokalu), domy kultury, kina, zakłady przemysłowe (Przemyślany, Magierów, Krakowiec), zamknięte zakłady szpitalne (kościół pore-

Kościół Jezuitów we Lwowie zamieniony w czasach ZSRR na magazyn książek

Ułomny konstrukt przeszłości. Należy jednak jasno powiedzieć – nigdy nie będziemy w stanie w pełni odtworzyć artystycznej panoramy kresowych terytoriów. Właściwie to, z czym mamy obecnie do czynienia, jest swego rodzaju ułomnym (a może nawet wirtualnym) konstruktem, budowanym na fundamencie pozostałości i w znacznym stopniu na przekazach ikonograficznych oraz archiwalnych. Z jednej strony, powojenne granice de facto zlikwidowały niepowtarzalną rzeczywistość, niemożliwą do odtworzenia choćby dlatego, że całkowitej zmianie uległ przekrój narodowy i społeczny miesz-

Na tropie syntezy. Poniższe uwagi zostały napisa-

ne z perspektywy osoby, która wraz z kolegami z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego (wtenczas studentami z koła naukowego) od początku lat 90. XX w. regularnie wyjeżdżała w celu przeprowadzenia inwentaryzacji kościołów i klasztorów rzymskokatolickich na obszarze Ukrainy (art. s. 153). Efektem tych prac jest ponad 20 tomów „Materiałów do dziejów sztuki sakralnej na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczpospolitej”, napisanych pod redakcją prof. Jana Ostrowskiego. W tym roku ukaże się tom ostatni, dotyczący dawnego województwa ruskiego (czyli z grubsza obszaru przedwojennych województw lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego). Ktoś może powiedzieć, że opisywanie losów polskiego dziedzictwa wyłącznie na podstawie sztuki sakralnej jest niereprezentatywne, ale zgromadzony materiał (kilkadziesiąt tysięcy fotografii, kilkaset opisów) pozwala na podjęcie takiej próby; losy świątyń skupiają niczym w soczewce losy dziedzictwa, niejako na zasadzie pars pro toto. Istnieje zresztą publikacja traktująca o dziełach sztuki świeckiej – pomnikowe opracowanie Romana Aftanazego o rezydencjach szlacheckich i magnackich. Jeśli więc połączymy ustalenia z obu serii, to właściwie można pokusić się o jakąś syntezę.

Planowa likwidacja. Celem prac inwentaryzacyjnych było możliwie najbardziej kompletne (a  zarazem najszybsze) uchwycenie stanu zachowania zabytkowego materiału, słowem: utrwalić wszystko, co się da. Niestety, znaczna część zabytków po prostu przestała istnieć. Wielokrotnie zamiast kościoła inwentaryzowaliśmy jedynie miejsce po nim. Odczucie straty było tym bardziej dotkliwe, gdy dotyczyło dzieł znanych (czy wzmiankowanych) w literaturze naukowej (jak np. kościoła w Żurawnie czy wyposażenia kościoła w Potoku Złotym). POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

157

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

kańców tamtejszych terenów. Z drugiej – duża część dorobku ziem południowo-wschodnich jest rozsiana na obszarze całej obecnej Rzeczpospolitej. Od Przemyśla, przez Kraków (gdzie do wielu placówek zakonnych trafiły zarówno dzieła, jak i  materiały źródłowe z  opuszczanych po 1945 r. klasztorów wschodnich), Warszawę (gdzie np. w kościele dominikanów przy ul. Freta znajduje się rzeźba Chrystusa w koronie cierniowej, pochodząca z lwowskiej świątyni dominikanów), po Gdańsk, okolice Gorzowa Wielkopolskiego, Wrocław i cały Śląsk. Niektóre wspaniałe dzieła lwowskiej rzeźby rokokowej – jednego z najciekawszych zjawisk w sztuce polskiej XVIII w. – znajdują się obecnie bliżej Berlina niż Lwowa. Np. krucyfiks z kościoła parafialnego ze słynnego Buczacza możemy zobaczyć w kościele w Trzemesznie Lubuskim, a obraz z ołtarza głównego tej świątyni w katedrze w Gorzowie Wielkopolskim. Niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego, w małym kościółku filialnym w Maszkowie znajduje się niezwykły obraz, który mógłby z powodzeniem zdobić galerię malarstwa zachodnioeuropejskiego niejednego muzeum. To dzieło z XVII w., wykonane być może przez jednego z holenderskich naśladowców Caravaggia, pochodzi z podlwowskiego Wołkowa, gdzie zostało ofiarowane przez przedstawiciela jednej z najsławniejszych lwowskich rodzin o  bogatych tradycjach kolekcjonerskich – Jana Dzieduszyckiego. Niestety, wraz z  odchodzeniem kolejnych pokoleń pamięć o  rzeczach uratowanych z wojennej pożogi zanika i coraz trudniej odnaleźć dzieła o wschodniej proweniencji.

Moment przemian. Nasza praca pozwoliła jednak

na uchwycenie wyjątkowego momentu przemian, który łączył się zarówno z  upadkiem Związku Sowieckiego i powstaniem niezależnej Ukrainy, jak również z od-

158

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

Wnętrze kościoła parafialnego p.w. Matki Boskiej Śnieżnej we Lwowie, stan z ok. 1969 r.

Tyle zostało z tablicy dedykowanej lwowskiemu biskupowi ormiańskiemu Józefowi Teodorowiczowi

budową struktur kościoła katolickiego oraz cerkwi grekokatolickiej. Np. dokumentację kościoła parafialnego w Malechowie pod Lwowem (z XVIII w.) wykonywaliśmy, gdy był to jeszcze dom mieszkalny, podzielony na kondygnacje, gdzie za stopnie schodów służyły płyty nagrobne; obecnie jest to funkcjonująca świątynia. Tyle szczęście nie miał położony nieopodal kościół parafialny w Żydatyczach, jedna z nielicznych sakralnych budowli drewnianych (stosunkowo późny, bo z przełomu XIX i XX w.). Zinwentaryzowana w 1995 r. ruina dwa

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

lata później była już wspomnieniem. W ten sposób dokumentacja wykonana zaledwie dwie dekady temu ma już wymiar archiwalny.

przykład niech posłuży kościół parafialny w Potoku Złotym (pierwotnie dominikański) z XVII w. Po 1945 r. został zamieniony na kino i przedzielony drewnianym stropem. Wszystko co poniżej tego stropu zostało zniszczone, ocalały natomiast malowidła powyżej. Gdy świątynia wróciła do wiernych, strop zlikwidowano, a freski miejscowi specjaliści odnowili… farbą olejną. Nieodwracalnemu zniszczeniu uległ jeden z najciekawszych zabytków – który ewidentnie wykazywał zależności od prac Stanisława Stroińskiego, odpowiedzialnego za freski w katedrze lwowskiej, twórcy szkoły malarstwa monumentalnego na ziemiach ruskich – gdzie przedstawiono m.in. legendę rodową fundatorów Potockich. Inna sprawa, że w większości parafie katolickie są zbyt małe, aby udźwignąć koszty restauracji i konserwacji odzyskanych świątyń.

Przemian ciąg dalszy. Niestety, współczesna zmia-

na użytkownika budowli – chodzi przede wszystkim o te kościoły, które stały się świątyniami greckokatolickimi lub prawosławnymi – także z  reguły łączy się z  przekształceniem (nierzadko drastycznym), tłumaczonym potrzebami dostosowania do wymogów innej liturgii. I  tak kościół pokarmelitański w  Trembowli w  niczym właściwie nie przypomina tego sprzed 1939 r. Wyposażenie (jedno z najbogatszych na tych ziemiach) spłonęło podczas pożaru budowli w latach 70. (kiedy znajdowała się tu wytwórnia ozdób choinkowych i fajerwerków); pozostałości fresków autorstwa Józefa Meyera (tego samego, który ozdobił malunkami obecną katedrę lubelską) zniknęły jednak w latach 90., kiedy kościół całkowicie pomalowano. Sama świątynia zyskała natomiast dwie wieże, zwieńczone charakterystycznymi kopułami, które nigdy wcześniej tu nie istniały. Podobnie ma się sprawa z kościołem pobernardyńskim w Krystynopolu. Dawne mauzoleum Potockich wygląda jak regularna cerkiew z pięcioma kopułami, ozdobiona wewnątrz nowymi freskami, które zakryły oryginalne XVIII-wieczne (jedyną pozostałością starego wystroju jest ambona). Z kolei w Bełzie, na wieżę kościoła Na Zameczku, zbudowanego na początku XX w. w miejscu, gdzie według tradycji istniała kaplica zamkowa (i skąd przeniesiono cudowny wizerunek Matki Boskiej na Jasną Górę), nasadzono ostatnio typowo wschodnią kopułę, bezpowrotnie zmieniając wyraz artystyczny budowli. Także prace konserwatorskie podjęte przez odnowione parafie nie zawsze, niestety, owocują dobrymi efektami. Za

Od góry, od lewej: W budynku kościoła w Uhrynowie nadal jest magazyn zboża. Wnętrze współcześnie przemalowanego pokarmelitańskiego kościoła w Trembowli: farbą przykryto zabytkowe freski. Sam budynek kościoła w Trembowli przyozdobiono kopułami, których wcześniej nie było.

Potrzaskany obraz. Ilekroć mam mówić o  losach

polskiego dziedzictwa kulturalnego na Kresach, prześladuje mnie obraz z Żywaczowa, wsi na Pokuciu. Znajduje się tam kościół filialny parafii w Horodence. Świątynia została zamieniona na cerkiew unicką. Rozglądając się wokół budowli, znaleźliśmy ułomki kamieni, wrzucone do czegoś, co można nazwać śmietnikiem. Przy bliższym oglądzie okazało się, że są na nich jakieś napisy. Zaczęliśmy je układać jak puzzle. Odsłoniła się nam tablica dedykowana lwowskiemu arcybiskupowi ormiańskiemu Józefowi Teodorowiczowi, który urodził się w tej miejscowości. Niestety niekompletna, z brakami. Ta potrzaskana tablica jest jak obraz tego, czego doświadczamy na wschodzie. Próbujemy odtwarzać przeszłość, ratować pamięć, ale efekt tych starań jest zaledwie przybliżeniem, nie jesteśmy bowiem w stanie odzyskać straconych fragmentów układanki. Andrzej Betlej POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

159

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

Do zobaczenia na Ukrainie Autorski przewodnik po polskich zabytkach poza utartymi szlakami. A ndrzej B etlej Od lewej: Kościół parafialny w Krakowcu, w którym urządzono fabrykę Kościół w Bruchnalu

160

POLITYKA

Gdzie doświadczyć historii? Popularnych prze-

wodników ujmujących temat dziedzictwa kulturowego dawnych ziem wschodnich Rzeczpospolitej jest wiele. Czasem powielają te same informacje, całkowicie ignorując badania i nowe ustalenia. Wrażenie to pogłębia przegląd ofert turystycznych, które w większości bazują na tych samych, utartych trasach. Kresy w trzy dni? Proszę bardzo: Lwów i Żółkiew. Pięć dni? Zobaczysz dodatkowo ławrę w Poczajowie, Krzemieniec, zamki i fortece w Zbarażu, Kamieńcu Podolskim, Chocimiu, Okopach św. Trójcy. W tydzień? To jeszcze Czerniowce, Kołomyja, Jaremcza, Stanisławów, Drohobycz oraz Truskawiec. Oczywiście, nie ma sensu potępiać w czambuł chęci pokazania najważniejszych, najcenniejszych, najbardziej

p omo c n i k h i s t oryc z n y

reprezentacyjnych zabytków dla polskiej (ale nie tylko) kultury i historii, ale wrażenie niedosytu pozostaje. A  wystarczy podjąć niewielki trud, aby dotrzeć do miejsc z reguły rzadko odwiedzanych, gdzie znajdują się dzieła klasą nieustępujące tym ze Lwowa czy Stanisławowa, ale które ponadto pozwolą nam doświadczyć historii.

Tuż za granicą. Zdecydowana większość ruchu tury-

stycznego odbywa się przez przejście graniczne w Krakowcu. Niemal automatycznie 99 proc. turystów rusza stąd do Lwowa, pozostawiając na boku dwa wyjątkowe dzieła. Wystarczy bowiem skręcić do samego Krakowca. Co prawda pałac należący do Cetnerów, a  następnie Łubieńskich już nie istnieje, ale warto zatrzymać się

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

przy kościele parafialnym ufundowanym w 1787 r. przez Ignacego Aleksandra Cetnera. To budowla niezwykła i można powiedzieć, że rzadka – bo zbudowana w stylu wczesnego klasycyzmu (być może jej projekt powstał w Wiedniu, choć ostatnio został przypisany francuskiemu architektowi Pierre’owi Denisowi Guibautowi). Kościół wypalił się podczas wojny w 1939 r. (wówczas przestał istnieć m.in. ołtarz, który pochodził z kościoła jezuitów w Przemyślu). Miary zniszczeń dopełnił okres po 1945 r., kiedy zlikwidowano portyk, a wnętrze podzielono na kilka kondygnacji. Fabryka funkcjonowała tu jeszcze w połowie lat 90., po jej likwidacji zaczęła się dodatkowa degeneracja budowli. Kilkanaście kilometrów dalej (również niemal przy drodze lwowskiej) mija się Tiernowicę (dawny Bruchnal). Nad wsią góruje kościół wzniesiony w połowie XVII stulecia. Na tych niespokojnych terenach, narażonych na najazdy turecko-tatarskie, nadano mu funkcje obronne, o czym świadczą strzelnice w ścianach. Dziś popada w ruinę, a pęknięcia ścian stają się coraz bardziej wyraźne. Wystarczy pokręcić się wokół budowli, aby pojawiła się pani, która otworzy kościół. Wnętrze zostało wyprute z wyposażenia – ocalał jedynie szkielet XVII-wiecznego ołtarza oraz czarno-marmurowy nagrobek upamiętniający kolatorów (opiekunów parafii), rodzinę Szeptyckich. To właśnie tu zostali ochrzczeni późniejszy unicki metropolita lwowski Andrzej Szeptycki oraz jego brat – generał Wojska Polskiego – Stanisław. Niestety, dwór w pobliskich Przyłbicach, które stanowiły gniazdo rodowe tej rodziny, nie istnieje. A to tam NKWD zamordowało jeszcze jednego z braci Szeptyckich, Leona. Wyjątkowym dziełem jest kościół w także przygranicznym Dobromilu, trochę dalej na południe. Formy bowiem tej świątyni świadczą, iż została wzniesiona przez wybitnego XVI-wiecznego architekta działającego na Mazowszu Jana Baptystę Wenecjanina, autora m.in. przebu-

Od lewej: Kościół parafialny w Hodowicy Uposażenie biskupów lwowskich, kościół parafialny w Kąkolnikach

Borys Woznycki (1926–2012), ukraiński historyk sztuki, dyrektor Lwowskiej Galerii Sztuki

dowy fary i katedry w Płocku. Zachowało się tu kompletne wyposażenie – wszystkie ołtarze (w tym główny, przypominający prace krakowskich warsztatów snycerskich z końca XVII w.), obrazy o wyjątkowej klasie artystycznej.

Wokół Lwowa. Po zwiedzeniu Lwowa warto poje-

chać tuż za granice administracyjne miasta, aby zobaczyć kościół parafialny w Hodowicy (powstały w latach 1751–58). To, nie zawaham się powiedzieć, najdoskonalsze dzieło architektury rokokowej w całej Rzeczpospolitej: totalne, skończone, kompletne, kwintesencja ówczesnego myślenia o sztuce. Łączyło w jednorodną całość architekturę (autorstwa Bernarda Meretyna, twórcy greckokatolickiej cerkwi katedralnej św. Jura we Lwowie), rzeźbę (wykonaną przez Johanna Georga Pinsla, współpracownika architekta, najwybitniejszego rzeźbiarza środkowoeuropejskiego) oraz iluzjonistyczne malarstwo. Na ołtarz, który był parateatralną kompozycją, składały się rzeźby o niewiarygodnej ekspresji anatomii, spowite w  abstrakcyjnie pofałdowane szaty. Teraz jest to wypalona skorupa, która z każdym rokiem rozpada się coraz bardziej. Na szczęście rzeźby ocalały dzięki zapobiegliwości zasłużonego dyrektora Lwowskiej Galerii Sztuk (dawniej Lwowskiej Galerii Obrazów) Borysa Woznyckiego, który w latach 60. i 70. zabezpieczał cenniejsze dzieła sztuki, gromadząc je w magazynach muzealnych w Olesku (czyli w dawnym kościele i klasztorze Kapucynów). Obecnie można je oglądać w oddziale muzeum noszącym imię Pinsla (mieszczącym się w lwowskim kościele Klarysek przy ul. Łyczakowskiej). Niektóre elementy wyposażenia zostały zabrane przez ekspatriowanych mieszkańców – np. wyjątkowy krucyfiks procesyjny znajduje się w kościele Bożego Ciała we Wrocławiu. To jedno z najbardziej ekspresyjnych dzieł rzeźby nie tylko lwowskiej, ale w pełnym tego słowa znaczeniu europejskiej. POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

161

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

Podobny i  niepodobny zarazem los spotkał znajdujący się kilka kilometrów dalej kościół parafialny w  Nawarii, również łączony z osobą Meretyna (rozbudował on w latach 1739–48 korpus nawowy). Świątynia wróciła do łacinników, wnętrze zdobią wyłącznie puste struktury ołtarzowe oraz doskonałe freski pędzla Antonio Tavellego (nadwornego malarza arcybiskupa lwowskiego Wacława Hieronima Sierakowskiego). Rzeźby dłuta ucznia Pinsla, Macieja Polejowskiego (tego samego, który wykonał np. posągi w ołtarzu głównym kościoła katedralnego we Lwowie) ocalały; część jest we Lwowie (w zbiorach Muzeum Narodowego i Lwowskiej Galerii Sztuk), a część w kościele w Urazie na Śląsku.

Trochę dalej od Lwowa. Z  nieco podobną sytua-

cją, gdzie znane i podziwiane dzieło usuwa w cień inne, niemniej ważne mamy do czynienia w przypadku Podhorzec. Znajdująca się tam rezydencja, należąca kolejno do Koniecpolskich, Rzewuskich i Sanguszków może być uznawana za najlepszy przykład magnackiego kresowego palazzo in fortezza. Niestety, od kilkunastu lat, kiedy pałac przestał być użytkowany jako szpital sanatoryjny dla gruźlików, stoi pusty, a  sytuacja finansowa nie pozwala obecnemu właścicielowi na jego restaurację. Historyczne zbiory (jedna z największych galerii malarstwa z dziełami m.in. Szymona Czechowicza i Jacoba Jordaensa) zostały rozsiane po całym świecie, od Petersburga, Lwowa, przez Tarnów i Kraków, po San Paulo. Mało kto jednak podejmuje wyzwanie, aby pojechać kilka kilometrów dalej i dotrzeć do dawnego grodziska, jednego z najstarszych miejsc osadnictwa na Ukrainie – do

Kartusz z herbem Ostrogskich w ruinach zamku książąt Ostrogskich na Wołyniu

Kościół podominikański w Sidorowie na Podolu

Pleśniska. Znajduje się tam klasztor bazylianów z cerkwią, która wygląda jak łaciński kościół. To jeden z czołowych przykładów tzw. okcydentalizacji czy latynizacji architektury cerkiewnej unickiej w XVIII w. W środku zachowały się ikonostas, ołtarze boczne i ambona, zaprojektowane przez jezuitę, ks. Pawła Giżyckiego, architekta kościoła i  kolegium Towarzystwa Jezusowego w Krzemieńcu (czyli tzw. kościoła licealnego). Przy drodze ze Lwowa do Podhorzec mija się Milatyn Nowy. Kościół tamtejszy to dawne słynne sanktuarium cudownego wizerunku Chrystusa Ukrzyżowanego, który obecnie znajduje się w kościele misjonarzy na krakowskim Kleparzu. Monumentalna świątynia powstała tuż przed rozbiorami. Przed kościołem znajduje się niemniej cenna, a starsza od kościoła, jedna z niewielu zachowanych – przepiękna barokowa austeria przeznaczona dla pielgrzymów, coraz bardziej popadająca w ruinę. Jednym z najbardziej poruszających przykładów losów opuszczonych świątyń jest kościół parafialny w Kąkolnikach, które stanowiły uposażenie arcybiskupów lwowskich. Aby tam dotrzeć, wystarczy pojechać kilka kilometrów dalej od powszechnie znanego, odbudowanego sanktuarium maryjnego w  Bołszowcach. Kościół kąkolnicki powstał w trzeciej dekadzie XVIII w., dzięki wsparciu jednego z największych magnatów – hetmana wielkiego Józefa Potockiego. Był wręcz wytapetowany ołtarzami z bogatą dekoracją rzeźbiarską, które zostały spalone w latach 70. XX w. Ściany i sklepienia pokrywały freski odwołujące się do wzorów jednego z najważniejszych artystów europejskiego baroku – Andrei Pozza. Freski te odpadły w ciągu ostatniej dekady! Całkiem niedawno zniknął także jeden z kamiennych posągów, jakie zdobiły okazałą dzwonnicę. Przykładem kościoła zachowanego z pełnym wyposażeniem jest świątynia w  Pomorzach. Dla osób zajmujących się Kresami – miejscowość oczywista. Znajdowała się tam (dziś zrujnowana) rezydencja królewska Jana III Sobieskiego, potem należąca do Radziwiłłów, a następnie Pruszyńskich. Sam kościół jest jakby pomijany. Tymczasem jest to sporych rozmiarów kamienna budowla, ukończona dopiero na początku XIX w. Znany jest też jej architekt, Ignacy Aprile (prawdopodobnie przedstawiciel znanego rodu północnowłoskich budowniczych), a to dzięki tablicy upamiętniającej budowę: „KOŚCIÓŁ TEN ZAŁOŻONY W R(OK)U 1748 W R(OK)U 1816 PRZEZ IGNACEGO APRILE ARCHITEKTE SKONCZONY”. Kościół ma w większości oryginalne wyposażenie – a to naprawdę wielka rzadkość na obszarze archidiecezji lwowskiej. Ba, na dzwonnicy przed świątynią wisi nadal dzwon fundacji Jana III Sobieskiego. To ewenement, gdy sobie uświadomimy skalę rekwizycji dzwonów zarówno podczas I jak i II wojny światowej. Być może do zachowania budowli przyczynił się fakt, iż świątynię zamknięto dopiero ok. 1960 r.

W  głębi Ukrainy. Na szczególną uwagę zasługuje także kościół podominikański w Sidorowie nad Zbruczem, na Podolu. Budowla została wzniesiona w latach 1730–41 na rzucie (planie) strzały, jest bowiem swego rodzaju panegirykiem architektonicznym – upamiętnia w  ten sposób herb fundatora Marcina Kalinowskiego. Dzieło jest wiązane z osobą jednego z najważniejszych architektów pracujących na ziemiach wschodnich – komendanta twierdzy w  Kamieńcu Podolskim Jana de Witte, autora m.in. kościoła dominikańskiego we Lwowie. Nieopodal, w  Liczkowcach, znajduje się kościół pojezuicki z początku XVIII w., właściwie zapomniany; we wnętrzu można dostrzec pozostałości iluzjonistycznych rokokowych malowideł i klasycystyczne nagrobki. Andrzej Betlej

162

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Do zobaczenia na Litwie i Białorusi Autorski przewodnik po polskich zabytkach poza utartymi szlakami (cz. 2). J ędrzej Winiecki

Wnętrze barokowego kościoła św. Katarzyny w Wilnie, obecnie remontowane. Poniżej: Maska pośmiertna Adama Mickiewicza w wileńskim muzeum poety w Zaułku Bernardyńskim.

Litwa. Mikroskopijne fragmenty Wielkiego Księstwa Litewskiego, w jego granicach po unii lubelskiej, leżą na Łotwie, nieco większe w Polsce i na Ukrainie. Spore obszary znajdują się w Rosji, ale Smoleńszczyzna była podbita tylko efemerycznie w XVII w. Rdzeń WKL to dzisiejsza Litwa i Białoruś i oczywiście tam trzeba szukać zachowanych lub zatartych śladów Księstwa. Wilno. Do Wilna zawsze warto pojechać, choć z wia-

domych powodów miasto straciło swój dawny charakter. Siedem dekad temu doszło do wymiany aktorów, ale dawne dekoracje pozostały – wileńska architektura, podobnie jak lwowska, miała w  morzu tragedii szczęście i przetrwała. I po serii ostatnich remontów na pierwszy

rzut oka prezentuje się bardziej sterylnie niż za WKL, carów, sowietów i II RP. Wilno odwiedza się o tyle łatwiej, że co nieco unieśmiertelniła tu kultura i coś się już słyszało. Dwie mickiewiczowskie inspiracje, celę Konrada i Ostrą Bramę, dzieli kilkuminutowy spacer, kilka sklepów z pamiątkami i  kilka przyzwoitych kawiarni. Na przeciwległym krańcu Starego Miasta od uderzenia pioruna zginął – też był inspiracją dla jednego z bohaterów „Dziadów” – August Bécu, ojczym Juliusza Słowackiego, o którego postawę polityczną w czasie postania listopadowego spierali się obaj wieszcze (zresztą pod wpływem tamtej kłótni i w ogóle „Dziadów” Słowacki popełnił „Kordiana”). Między celą i bramą POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

163

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Kowieńszczyzna. Wyrwanie się z pola magnetycz-

nego Wilna wymaga sporo wysiłku. Nie bez trudności konkuruje z nim całkiem urodziwe Kowno, stolica międzywojennej Litwy. Na uwagę zasługują pobliskie Kiejdany, rozsławione przez Henryka Sienkiewicza – jest co oglądać, ale nie spodziewajmy się pałacu Janusza Radziwiłła, jego siedzibę znaną z ekranizacji „Potopu” zagrały podlwowskie Podhorce. Kowieńszczyzna, oprócz sienkiewiczowskiej Laudy ze swoją szlachtą, to również urocza dolina rzeki Nieważy, czyli miłoszowskiej Issy, oraz wspomnienie po licznej wspólnocie polskiej zamieszkującej tu do końca rozbiorów, później poddanych silnej lituanizacji.

Białoruś. O ile na Litwę można wybrać się w dowol-

a kamienicą mija się pomnik innego poety, Aleksandra Puszkina i  jego dziadka, niewolnika przywiezionego z Afryki i ochrzczonego w tutejszej cerkwi. Do 1935 r. w Wilnie mieszkała synowa Aleksandra – Puszkinowa była właścicielką majątku sąsiadującego z  cmentarzem na Rossie, kolejnym żelaznym punktem wizyty w mieście pełnym podobnych opowieści. Można stolicę Litwy zwiedzać z przewodnikiem w ręku i jak po sznurku wędrować od atrakcji do atrakcji. Ale Wilno, czy też jego najstarsza część, daje się poznawać w sposób sprawdzający się w prawdziwych metropoliach. Otóż można je penetrować tak, jak – przy zachowaniu wszelkich proporcji – Wenecję, po omacku, plącząc się ulicami, zaułkami przez place i pozwolić się sobie porządnie zgubić. Zawsze wpadnie się na coś ciekawego. Do listy pozycji obowiązkowych warto dopisać trzy–cztery rzadziej uczęszczane punkty, w tym sąsiadujące z zamkiem i katedrą muzeum narodowe, prezentujące litewską opowieść o dziejach dzisiejszej Litwy. Premią za wdrapanie się na szczyt wyższej od wzgórza zamkowego Góry Trzykrzyskiej jest rozległy widok. Skoro wyściubiło się już nos z właściwego Starego Miasta i zrobiło użytek z mostów na rwącej Wilejce, by wpaść na artystyczne Zarzecze, dla równowagi nie zaszkodzi zerknąć do dzielnic położonych na wschód i północ od Wilii, do Zwierzyńca, Sołtaniszek i Śnipiszek, niegdyś zabudowanych drewnianymi domami w starym stylu, które przegrywają z  biurowcami rozwijającego się wileńskiego centrum finansowego.

164

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

Od góry: Kamieniczki na rynku w Kiejdanach Rynek w Kownie

nym momencie i bez paszportu, to z powodów polityczno-praktycznych wyjazd na Białoruś trzeba zaplanować, m.in. załatwić wizy. Skutkiem dziejowych perturbacji kraj ten jest dziś dla Polaków najbardziej egzotycznym państwem kontynentu. Od rogatek Warszawy do granicy nie ma nawet 140 km, tymczasem za Bugiem zieje wielka, posępna czarna dziura wypełniona stereotypami o białoruskim prymitywizmie. Podróż do czarnej dziury utrudnia zimnowojenno-trzecioświatowo-siermiężny standard pokonywania granicy. Pociąg z  Białegostoku do Grodna dystans 76 km pokonuje w 2,5–3 godz., do tego trzeba doliczyć kilka kwadransów na spotkanie z pogranicznikami na grodzieńskim dworcu. W pociągu z Warszawy do Mińska (476 km) odprawa odbywa się w  wagonach, ale jazda trwa 9 godzin. Samolot leci godzinę, a bilet kupiony odpowiednio wcześniej kosztuje tyle, co pociąg. Loterią bywa czas oczekiwania na polsko-białoruskich przejściach drogowych okupowanych przez wielokilometrowe kolejki tirów. Można próbować jechać przez Litwę, z którą Białoruś ma lepsze układy. Tędy czy owędy – dłuższy pobyt u naszego wschodniego sąsiada, zwłaszcza poza hotelami i nie w ramach zorganizowanej wycieczki, może wiązać się z wizytą na posterunku milicji i z wypełnianiem formularzy meldunkowych.

Mińsk. W  odróżnieniu od Wilna zapodzianie się w  centrum Mińska byłoby prawdziwą sztuką. Zadbali o to artylerzyści i lotnicy podczas II wojny światowej, burząc doszczętnie miasto (zresztą nie po raz pierwszy jego historii) i otwierając pole do popisu dla sowieckich architektów. Mińsk to szerokie prospekty, harmonizujące z nimi komunistyczne pałace, socrealistyczne kamienice oraz setki hektarów zasłanych bloczydłami z wielkiej płyty, z porządnie utrzymanymi mieszkaniami i zabiedzonymi klatkami schodowymi, w których – jak w całym byłym Układzie Warszawskim – unosi się zapach brudu, ludzkich wydzielin i trzymanych w piwnicy ziemniaków. Poszukiwane przez turystów starocie znajdują się na obrzeżach miasta, m.in. cmentarz Kalwaryjski i zespół pałacowy Łoszyca, zaś w centrum to kilka kościołów i cerkwi, w tym w stylu baroku wileńskiego (nazywanego tu barokiem białoruskim) oraz dom, w którym mieszkali Moniuszkowie, i szkoła, w której uczył się kompozytor Stanisław.

Chatyniu, śródleśnej osadzie spacyfikowanej przez SS-Sonderkommando Dirlewanger w  1941  r. Zbrodnię chatyńską chętnie eksploatowano przez zbieżność nazwy z Katyniem – mechanizm wciąż jest sprawny, kilka lat temu grupa młodych Polaków i Niemców podczas spotkania z  twórcą pomnika chatyńskiego była przekonana, że ma przed sobą rzeźbiarza, który upamiętnił polskich oficerów.

Inne znane. Zgoła inne wrażenie niż Mińsk pozosta-

wią Grodno z nagromadzonymi tam zabytkami, Pińsk – niezmiennie malowniczy, stare Połock i  Witebsk czy nawet mocno poharatany przez historię Brześć, a  także cały szereg mniejszych miejscowości, w  tym Nowogródek , Głębokie, Zasław oraz sanktuaria – prawosławne w  Żyrowicach i katolickie w  Budsławiu. Kilka wieków Białorusi nierozerwalnie złączyło się z Wielkim Księstwem, toteż w całym kraju nie brakuje miejsc urodzin rozmaitych większych czy mniejszych bohaterów i całej plejady zasłużonych dla sztuki, nauki, biznesu i polityki. Nie brakuje też ich rodzinnych siedzib, z  reguły leżących lub stojących w  ruinie albo zupełnie usuniętych, od tej reguły chlubnymi wyjątkami pozostają rekonstruowany Mir i wyremontowany w dość niekonwencjonalny sposób Nieśwież.

Od lewej: Pałac Radziwiłłów w Nieświeżu Ruiny zamku Mendoga w Nowogródku, widoczna Biała Fara, miejsce chrztu Adama Mickiewicza

Prawosławne centrum religijne w Żyrowicach koło Słonimia (cerkiew, seminarium, kaplice), największy tego typu kompleks na Białorusi

Na własną rękę. O  magii i  romantyzmie Kresów

decydowała przyroda, w wydaniu białoruskim bardziej północna niż w Polsce. To inny typ lasów, licznych torfowisk i rozległych bagien – nie tylko Polesia! – puszcz znacznie większych niż polskie, w których obecne są niespotykane na polskich nizinach niedźwiedzie. Doskonale wpasowuje się w to wiejska drewniana architektura, bardzo podobna do budowania na Podlasiu i tak tam podziwiana. Dlatego najlepsze, co można zrobić, to zjechać z polecanych w przewodnikach szlaków i spróbować wytyczyć własne. Sprzyjają temu m.in. niezatłoczone białoruskie drogi, będące z reguły w dobrym stanie. Wiele z nich, także łączących całkiem spore miejscowości, nie doczekało się jeszcze asfaltu i  pokryte są zazwyczaj dobrze utrzymaną nawierzchnią żwirową, dającą się pokonać także w czasie wiosennych roztopów. Białoruś jest bezpieczna (państwo policyjne) i czysta (w ramach polityki pełnego zatrudnienia nadwyżki pracujących kieruje się do zamiatania). Aby nie zgubić się podczas podróży, warto zajrzeć do księgarni w  każdej większej miejscowości, gdzieś przy głównym placu lub ulicy i zaopatrzyć się w rosyjskojęzyczne mapy w skali 1:200 000 wydawnictwa Belkartografija. Oferowane są one zarówno w wersji osobnych ze-

Kuropaty. Nieuznawaną przez współczesne wła-

dze pamiątką przygnębiających czasów jest uroczysko Kuropaty, przedzielony mińską obwodnicą las, gdzie NKWD w  lasach 30. rozstrzelało kilkaset tysięcy tzw. wrogów ludu, i gdzie teraz stawiane są po partyzancku krzyże. Państwo białoruskie od pomników stawiających w złym świetle sowieckie wybory woli pielęgnować pamięć po zbrodniach niemieckich, m.in. w podmińskim POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

165

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

sca do dawnego powiatu, województwa lub guberni, diecezji albo parafii – prawosławnej lub katolickiej. Wreszcie nieodzowne jest sięgnięcie do wydawanego w latach 1880–1914 kilkunastotomowego „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” (też dostępnego in extenso w internecie, na dodatek z poręczną wyszukiwarką), którego zespół autorski tytanicznym wysiłkiem opisał prawdopodobnie każdą, nawet najbardziej zabitą dechami miejscowość dawnej Rzeczpospolitej. By zilustrować, jak przekuć teorię w praktykę, wybierzmy się np. do geograficznego środka Europy.

W geograficznym środku Europy. Białoruś na-

szytów poświęconych poszczególnym obwodom (odpowiednikom polskich województw), jak i w formie atlasu drogowego całego kraju. Gdy miejsc wytypowanych do odwiedzenia nie ma w  przewodnikach, przygotowania należy uzupełnić o wydrukowanie dostępnych w internecie przedwojennych map w skali 1:100 000 przygotowanych nakładem Wojskowego Instytutu Geograficznego. Dla terenów położonych za kordonem (na wschód od granicy wyznaczonej po pokoju ryskim) odpowiednikiem produkcji WIG są zamieszczone na stronach rosyjskich carskie i sowieckie mapy topograficzne. Na nich utrwalono świat, który w kilku etapach gwałtownie znikł w pierwszej połowie XX w.: chutory i małe wsie burzone w czasie kolektywizacji i palone przez Niemów w ramach pacyfikacji, cerkwie i kościoły, urzędy, cmentarze – zwłaszcza żydowskie i przydworskie, pałace, dwory i zabudowania gospodarskie, założenia parkowe, a także powstające w okresie międzywojennym kolonie wojskowe, strażnice Korpusu Ochrony Pogranicza i wszystko to, co pochłonęły rozrastające się miejscowości albo nowo budowane drogi. Poza szlakiem pomocne będą także pełne zdjęć, zarówno starych, jak i współczesnych internetowe fora lub portale zasilane przez miłośników dokumentowania zabytków Wielkiego Księstwa (np. radzima. org), jak i skupiające amatorów badań genealogicznych albo poszukujących krewnych (np. radzima. net). Strony te – stale uzupełniane przez Białorusinów, Ukraińców, Litwinów, w tym zapalonych regionalistów, oraz Polaków – pozostają bezcenne w ustaleniu, gdzie znajduje się poszukiwana miejscowość, co się w niej zachowało i jak brzmi jej nazwa po rosyjsku, białorusku czy po polsku. Uściślenie tego w terenie może być niełatwe, nawet jeśli zna się przybliżoną lokalizację albo przynależność danego miej-

166

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

Od góry: Głębokie, kościół św. Trójcy, na pierwszym planie popiersie Józefa Korsaka, wojewody mścisławskiego (przez lata stał tu pomnik Lenina) Pozostałości dworu Malinowskich w Czerepowszczyźnie

leży do grona państw, które przyznają do ich posiadania. Jeden z białoruskich środków kontynentu znajduje się w obwodzie witebskim, w rejonie połockim (w okresie międzywojennym tuż przy wschodniej granicy województwa wileńskiego, będącej zarazem granicą polsko-sowiecką), 2 km na wschód od dużego jeziora Szo, dokładnie we wsi Chroły (Хралы), znanej też jako Chrały lub Hrały. W  promieniu kilku–kilkunastu kilometrów może nie ma niczego wpisanego na listę dziedzictwa UNESCO, są za to piękne porośnięte lasem pagórki przypominające skandynawskie krajobrazy, liczne jeziora i kilka nienachalnych atrakcji, które wypełnić pozwolą dzień spokojnej włóczęgi. Nieopodal Chroł w 1924 r. urodził się Wasil Bykau, jeden z najwybitniejszych pisarzy białoruskich, wymieniany wśród kandydatów do Nagrody Nobla, tłumaczony także na język polski. We wsi Byczki znajduje się kopia rozebranego w  2004  r. domu jego rodziców. Bykau jako nastolatek zaciągnął się do Armii Czerwonej, walczył w wielkiej wojnie ojczyźnianej i właśnie wojna stała się tłem jego superrealistycznych powieści, których bohaterami byli walczący z Niemcami partyzanci i mieszkańcy białoruskiej wsi – sądząc po nazwach i opisach, inspiracją były rodzinne strony pisarza. We wsi następnej, Czerepowszczyźnie, do wiosny 2014 r. stał ponadstuletni dwór rodziny Malinowskich, jedyna siedziba ziemiańska w  okolicy. Spłonął, rzecz symboliczna, w  nocy z  8 na 9 maja i  dogasał w  Dzień Zwycięstwa. Płonąc, był własnością prywatną, a zgodnie z miejscową plotką ogień z zawiści podłożył niedoszły nabywca. Były misterne drewniane detale na szczytach domu i zwieńczeniach dachu, boazerie na ścianach i kasetony na sufitach, zostały resztki murów i osmolone kikuty wysokich ceglanych kominów. Dwie wsie dalej, w Sieliszczu, znajdują się ruiny barokowego klasztoru bernardynów. Z daleka wystrzępione wieże wyglądają bardzo malowniczo, z bliska poszarzały kościół sprawia wrażenie romantyczno-posępne. Sieliszcze było kiedyś miasteczkiem i  tu, podobnie jak w niedalekich Kubliczach, też byłym miasteczku, znajduje się w sumie kilka starych cmentarzy różnych wyznań. A w innej sąsiadującej z Sieliszczem wsi postawiono pomnik odlanego w brązie ogromnego czerwonoarmijnego bojca w pełnym biegu i z pepeszą w ręku. Białoruś jest pełna podobnych pomników, Leninów, Dzierżyńskich, niekiedy Stalinów, upamiętnień wielkiego października i reszty sowieckiej symboliki w nazwach ulic, dzielnic, fabryk itd. Dla szukających śladów polskości podobne obiekty mogą wydawać się intruzem, ale silnie wrosłym już w krajobraz i świadomość Białorusinów. Otwarta głowa, lektura np. książek Bykaua i rozmowy z napotkanymi po drodze ludźmi mogą być kluczem do zrozumienia, dlaczego stoją takie pomniki, dlaczego wiszą takie szyldy i dlaczego funkcjonują kołchozy. I że historia tych ziem toczy się nadal, choć już bez udziału kultury polskiej. Jędrzej Winiecki

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Galeria sztuki kresowej Wybrani malarze Kresów i z Kresów (w porządku chronologicznym)

Franciszek Smuglewicz, „Bitwa pod Chocimiem”, 1797 r.

Franciszek Smuglewicz (1745–1807). Malarstwa uczył się u swojego ojca Łukasza,

później kształcił się pod kierunkiem Szymona Czechowicza i w Rzymie u Antonio Maroniego. Od 1795 r. zamieszkał w Wilnie. Dwa lata później na tamtejszym uniwersytecie objął kierownictwo nowo powstałej Katedry Rysunku i Malarstwa. W latach 1800–01 na zaproszenie cara Pawła I przebywał w Petersburgu, gdzie wykonał dekorację malarską zamku Michajłowskiego. Oprócz dzieł o tematyce historycznej jest autorem cyklu akwarel przedstawiających zabytki architektury Wilna, w tym rozebrane w XIX w. mury obronne z bramami miejskimi. Wspólnie z bratem Antonim namalował freski w pałacach w Dobrzycy, Śmiełowie i Lubostroniu, oraz w sali biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego.

Aleksander Józef Sleńdziński (1803–78). Studiował na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Wileńskiego: malarstwo i  rysunek u Jana Rustema oraz rzeźbę u Kazimierza Jelskiego. Uczęszczał także na zajęcia z architektury i historii. W latach 1840–48 przyjaźnił się z  mieszkającym w  Wilnie Stanisławem Moniuszką, udzielał jego córce Elżbiecie lekcji rysunku. Tworzył obrazy o treści religijnej, malował portrety i sceny rodzajowe. Przedstawiciel kilkupokoleniowej rodziny malarzy.

Aleksander Józef Sleńdziński, „Autoportret”, ok. poł. XIX w.

Jan Rustem, „Portret Marii Mirskiej, Barbary Szumskiej i Adama Napoleona Mirskiego”, ok. 1808 r.

Jan Rustem (1762–1835). Uro-

dzony w  Stambule rysownik i  malarz, przedstawiciel klasycyzmu. Malarstwa uczył się u Jana Piotra Norblina, następnie u Marcella Bacciarellego. W 1798r. ostatecznie osiadł na Litwie. Rozpoczął pracę na Uniwersytecie Wileńskim, początkowo jako adiunkt Franciszka Smuglewicza. W 1811r. został profesorem nadzwyczajnym rysunków, od 1819r. prowadził zajęcia z malarstwa. Był przede wszystkim portrecistą profesorów uniwersytetu, ziemiaństwa i inteligencji wileńskiej. Tworzył liczne autoportrety, na których widać jego charakterystyczne, egzotyczne rysy twarzy. Malował również sceny historyczne i pejzaże. Projektował dekoracje i kostiumy dla wileńskiego teatru.

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

167

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Juliusz Kossak (1824–99). Malarz, znakomity akware-

lista, rysownik i ilustrator. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Lwowskim, równocześnie uczył się malarstwa w pracowni Jana Maszkowskiego. Przebywał w Paryżu i Monachium. Był jednym z inicjatorów utworzenia w Krakowie Muzeum Narodowego. Specjalizował się w  malarstwie historycznym i batalistycznym, ulubionym tematem jego obrazów były konie. Podróżując po Wołyniu, Podolu i Ukrainie, malował stadniny, polowania i podobizny koni. Przedstawiciel kilkupokoleniowej rodziny malarzy. Juliusz Kossak, „Hajduk” , 1893 r.

Napoleon Orda, „Równe”, 1872–74 r.

Napoleon Orda (Napoleon Mateusz Tadeusz Orda, 1807–83). Rysownik, malarz, pianista i kompozytor. Studiował matematykę na Uniwersytecie Wileńskim. Aresztowany za działalność w nielegalnej organizacji studenckiej. W powstaniu listopadowym odznaczony Złotym Krzyżem Virtuti Militarii awansowany do stopnia kapitana. Na emigracji uczył się gry na fortepianie u Fryderyka Chopina i Franciszka Liszta. Komponował polonezy, mazurki, walce i nokturny. Uczył się rysunku u Pierre’a Girarda. Autor ponad tysiąca akwareli rysunków przedstawiających zabytkowe miejsca: Wołynia, Podola, Ukrainy, Litwy, Żmudzi, Inflant i Białorusi, które są często jedynym źródłem dokumentującym ich wygląd. Za jego życia ukazało się osiem serii rysunków i akwarel w ramach albumu zatytułowanego „Album widoków historycznych Polski poświęcony Rodakom”. Michał Elwiro Andriolli (1836–93). Ry-

sownik, ilustrator i malarz, przedstawiciel romantyzmu. Był synem osiadłego w  Wilnie rzeźbiarza oraz dekoratora pochodzenia włoskiego, kapitana wojsk napoleońskich. W  latach 1855–58 studiował w  Moskiewskiej Szkole Malarstwa i  Rzeźby i  w  Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych w Sankt Petersburgu. Od 1861  r. kontynuował naukę w  Akademii Świętego Łukasza w Rzymie. Brał udział w powstaniu styczniowym w oddziale Ludwika Narbutta. Po klęsce aresztowany w  Petersburgu. Uciekł z  więzienia i przedostał się do Londynu, a następnie do

Józef Chełmoński, „Czwórka”, 1881 r.

Józef Chełmoński (Józef Marian Chełmoński, 1849–1914). Malarz, reprezentant realizmu. W  latach 1867–72 uczył się w  warszawskiej Klasie Rysunkowej i  w  prywatnej pracowni Wojciecha Gersona. Następnie w  latach 1872–75 studiował w monachijskiej ASP. Po studiach w Paryżu, gdzie współpracował jako ilustrator z paryskim „Le Monde Illustré”, podróżo-

Julian Fałat (1853–1929). Malarz, jeden z  najParyża. Do kraju wrócił jako emisariusz Komitetu Emigracji Polskiej, w  1866  r. został aresztowany i zesłany do Wiatki w środkowej Rosji. Ułaskawiony w  1871  r. W  marcu 1883 r. wyjechał do Paryża, gdzie zamieszkał u Władysława Mickiewicza– najstarszego syna Adama. Zilustrował wiele dzieł Mickiewicza, Słowackiego, Kraszewskiego i Orzeszkowej. Szczególnie cenione są wykonane w latach 1879–82 ilustracje do „Pana Tadeusza” oraz „Konrada Wallenroda”. Stworzył też wiele ilustracji przedstawiających zabytkowe budynki na terenach Rzeczpospolitej. Wiele z nich już nie istnieje.

Michał Elwiro Andriolli, Ilustracja do ks. XI „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, 1881 r.

Józef Brandt (1841–1915). Malarz. Studiował w w Ecole des Ponts et Chaussées w Paryżu. Wraz z Juliuszem Kossakiem odbył podróż na Ukrainę i Podole. Ukraińskie fascynacje Brandta znalazły odzwierciedlenie w pracach, którymi zadebiutował w 1861 r. na wystawie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. W 1862 r. wyjechał na studia do Monachium, kształcił się w pracowni Alexandra Strähubera, a następnie w klasie kompozycji Karla Piloty’ego w monachijskiej ASP. Od 1863 r. pracował w prywatnym atelier batalisty Franza Adama, który wywarł największy wpływ na ukształtowanie jego talentu. Od 1875 r. Brandt prowadził prywatną szkołę malarską, stając się przywódcą tzw. monachijskiej szkoły malarstwa polskiego. Tworzył obrazy historyczne o tematyce związanej z walkami kozackimi, tatarskimi i wojnami szwedzkimi XVII w.

168

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

wał do Włoch. W latach 1872–75 wyjeżdżał na Podole i Ukrainę. W 1887 r. zamieszkał w Warszawie, w 1889 r. kupił dworek w Kuklówce na Mazowszu, gdzie mieszkał do śmierci. Malował sceny rodzajowe, ukazując z dużym autentyzmem życie wsi polskiej i ukraińskiej oraz sceny myśliwskie. Sławę przyniosły mu rozpędzone czwórki i trójki koni.

wybitniejszych polskich akwarelistów. Studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie. Po studiach znalazł zatrudnienie jako rysownik przy wykopaliskach archeologicznych na Ukrainie. Pracował później w  pracowni architekta  Feliksa Gąsiorowskiego w Odessie. Kontynuował studia w Zurychu i Monachium. Przebywał w Rzymie i w Hiszpanii, podróżował dookoła świata. W latach 1886–95 pracował na dworze cesarza Wilhelma II w Berlinie. Zdobywał medale na wystawach w Berlinie, Monachium i  w Wiedniu. Do Polski wrócił w 1887 r. W 1895 r. został dyrektorem krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Był jednym z  założycieli TAP Sztuka.

Julian Fałat, „Pejzaż zimowy z Polesia”, 1910 r.

Leon Jan Wyczółkowski (1852–1936). Malarz, grafik i rysow-

Józef Brandt, „Zwiad kozacki”, 1873 r.

Leon Wyczółkowski, „Orka na Ukrainie”, 1892 r.

nik. Uczył się w warszawskiej Klasie Rysunkowej u Antoniego Kamieńskiego, Rafała Hadziewicza oraz u Wojciecha Gersona. W latach 1875– 77 studiował w pracowni węgierskiego malarza Aleksandra Wagnera w monachijskiej ASP, a w latach 1877–79 w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych pod kierunkiem Jana Matejki. W 1883 r. wyjechał na Ukrainę, gdzie – z przerwami na pobyty w Warszawie – pozostał na dziesięć lat. Mieszkał w Laszkach – majątku Głębockich na Podolu, przebywał na Kijowszczyźnie w Bereznej u Podhorskich i w Białej Cerkwi u Branickich. Na Ukrainie powstały w wielu wariantach: „Rybacy”, „Chłopi”, „Woły”, „Orka” i „Kopanie buraków”. W 1895 r. został wykładowcą krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych (od 1900 r. Akademii Sztuk Pięknych) i przeniósł się tam na stałe. W 1909 r. został rektorem uczelni. Należał do członków założycieli Towarzystwa Artystów Polskich (TAP) Sztuka. W końcu lat 90. XIX w. zainteresował się grafiką, powstały m.in. teki prac: litewska (1907), huculska (1910) oraz ukraińska (1912). POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

169

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

Jan Stanisławski, „Cerkiew Michajłowska w Kijowie”, 1903 r.

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Ferdynand

Jan Stanisławski (Jan Grzegorz Stanisławski, 1860–1907). Ukończył studia matematyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Malarstwo studiował u  Wojciecha Gersona w Warszawie, w  Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie oraz w Paryżu pod kierunkiem Emila Carolus-Durana. Od 1887 r. był profesorem w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie. Malował wyłącznie pejzaże niewielkiego formatu. Jego obrazy były wystawiane w Paryżu na inauguracyjnej wystawie Salon du Champ-de-Mars oraz na wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie. Był jednym z założycieli krakowskiego TAP. Od 1898 r. należał do stowarzyszenia artystów wiedeńska Secesja. Jego prace pojawiły się na jej wystawach w latach: 1901, 1902 i 1905.

Stanisław Mieczysław Dębicki (1866–1924). Malarz

i ilustrator książek. Studiował malarstwo w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych pod kierunkiem Władysława Łuszczkiewicza, następnie  w Monachium. W  latach 1890–91 studiował w Akadémie Colarossi w Paryżu. Początkowo pracował jako nauczyciel rysunku w Szkole Przemysłu Ceramicznego w Kołomyi, następnie w prywatnej Szkole Rysunku Marcelego Harasimowicza we Lwowie. Od  1909r. był zatrudniony w  krakowskiej ASP, w 1911r. objął po śmierci Stanisława Wyspiańskiego katedrę malarstwa religijnego i dekoracyjnego. Tworzył w stylu secesji.

Ferdynand Ruszczyc, „Wieczór – Wilejka” (Brzeg Wilejki), 1900 r.

Stanisław Dębicki, „Krajobraz z okolic Stryja”, 1893 r.

Ołeksa

Iwan Iwanowicz Trusz (1869–1941). Ukraiński ma-

larz, scenograf i ilustrator. W latach 1892–97 studiował malarstwo w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie u Leona Wyczółkowskiego i Jana Stanisławskiego. Studia artystyczne kontynuował w Wiedniu i w Monachium. Podróżował do Włoch, Krymu, Egiptu i Palestyny. W 1898 r. zamieszkał na stałe we Lwowie, gdzie został aktywnym członkiem Towarzystwa Naukowego im. Szewczenki. Malował krajobrazy z dalekich podróży oraz nastrojowe pejzaże z Ukrainy, tworzył portrety i rodzajowe sceny o tematyce huculskiej. Zajmował się krytyką artystyczną w pismach ukraińskich.

Nowakiwski

(1872–1935). Ukraiński pedagog i  malarz, przedstawiciel krakowskiego postimpresjonizmu. W  latach 1888–92 uczył się w  Odessie u  pejzażysty Filipa Klimenki. Następnie w  latach 1892–1900 studiował malarstwo w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, był uczniem Jana Matejki i Leona Wyczółkowskiego. Dzięki wsparciu z ukraińskiego greckokatolickiego metropolity Andrzeja Szeptyckiego w  1913  r. przeprowadził się do Lwowa. W latach 1924–25 był dziekanem wydziału sztuk pięknychTajnego Uniwersytetu Ukraińskiego.

Teodor Axentowicz (1859–1938). Polski malarz, rysow-

170

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

Ołeksa Nowakiwski, „Tatry”, 1931 r.

Mikalojus Konstantinas Čiurlionis, „Krzyże na Żmudzi”, 1909 r.

Mikalojus Konstantinas Čiurlionis (Mikołaj Konstanty Czurla-

nis, 1875–1911). Litewski kompozytor, malarz i grafik, najwybitniejsza postać w kulturze litewskiej przełomu XIX i XX w. Przedstawiciel symbolizmu i prekursor malarstwa abstrakcyjnego. W latach 1894–99 studiował w warszawskim Instytucie Muzycznym u Antoniego Sygietyńskiego i Zygmunta Noskowskiego. Następnie w latach 1901–02 kontynuował studia w konserwatorium w Lipsku w klasie Karla Reinecke. W 1902 r. podjął naukę w Klasie Rysunkowej w Warszawie, zaś w latach 1904–06 w warszawskiej ASP pod kierunkiem Ferdynanda Ruszczyca i Konrada Krzyżanowskiego. Kierował chórem warszawskiego Towarzystwa Litewskiego Wzajemnej Pomocy. W 1907 r. wyjechał do Wilna. Założył sekcję muzyczną w Litewskim Towarzystwie Artystycznym. Zorganizował II Wystawę Malarstwa Litewskiego oraz I  Konkurs Kompozytorów Litewskich. Rozpoczął naukę języka litewskiego. W 1908 r. wyjechał do Petersburga, gdzie nawiązał kontakt z grupą malarską Świat Sztuki. Zmarł w  sanatorium Czerwony Dwór w Pustelniku (w podwarszawskich Markach).

Kazimierz Sichulski (1879–1942). Malarz, ry-

Teodor Axentowicz, „Pogrzeb huculski”, 1882

nik i grafik pochodzenia ormiańskiego, profesor i rektor ASP w Krakowie. W  latach 1879–82 kształcił się w  monachijskiej ASP, później studiował w Paryżu w pracowni Carolusa-Durana. W 1895 r. przyjechał do Krakowa, gdzie objął stanowisko profesora w Szkole Sztuk Pięknych, które piastował do 1934 r. Był współzałożycielem TAP Sztuka. W 1910 r. został rektorem krakowskiej ASP. Uznany portrecista oraz autor scen rodzajowych pokazujących obrzędy i obyczaje Hucułów. Był autorem projektu witraża dla katedry ormiańskiej we Lwowie(1895), który nie został zrealizowany.

Ruszczyc

(1870–1936). Malarz, grafik, rysownik, scenograf, pedagog. Pisał artykuły o zabytkach Wileńszczyzny. W  1890r. rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie w Petersburgu. W  latach 1892–97 studiował malarstwo na petersburskiej ASP pod kierunkiem Iwana Szyszkina i Archipa Kuindżiego. Od 1904r. był profesorem warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, a  w  1907r. przejął katedrę pejzażu na ASP w Krakowie. Po 1919  r. czterokrotny dziekan Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego, który w 1923r. powiększył o Zakład Architektury. W  1935r. otrzymał tytuł profesora honorowego Uniwersytetu Stefana Batorego z  rąk prezydenta Ignacego Mościckiego.

Iwan Trusz, „Cerkiew św. Andrzeja w Kijowie”, II poł. XIX w.

Kazimierz Sichulski, „Madonna – Huculska Bogurodzica” (tryptyk), 1914 r.

sownik i grafik. Studiował w latach 1900–08 w ASP w Krakowie u Leona Wyczółkowskiego, Józefa Mehoffera i Stanisława Wyspiańskiego. Kontynuował naukę w Rzymie, Paryżu i Monachium. Debiutował w 1903r. w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie. Od 1905 r. należał do kabaretu Zielony Balonik oraz TAP Sztuka. Był członkiem wiedeńskiego ugrupowania Hagenbund. W czasie I wojny światowej walczył w szeregach Legionów Polskich. W latach 1920– 30 profesor Państwowej Szkoły Przemysłowej we Lwowie, zaś w 1930–39 ASP w Krakowie. W twórczości fascynował się folklorem Huculszczyzny. POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

171

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

Bruno Schulz (1892–1942). Prozaik, krytyk litera-

Kresowe narracje

cki, grafik, malarz i rysownik żydowskiego pochodzenia. W  rodzinie nie kultywowano tradycji żydowskich i  mówiono tylko po polsku. Bruno studiował na Wydziale Budownictwa Lądowego Politechniki Lwowskiej. Później brał udział w zajęciach wiedeńskiej Politechniki i ASP. Studiów nie ukończył. Od 1918  r. należał do drohobyckiej grupy Kalleia (Rzeczy piękne), skupiającej żydowską inteligencję o  zainteresowaniach artystycznych. W  1924  r. został nauczycielem kontraktowym w gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły w Drohobyczu. Uczył rysunku, prac ręcznych, a okresowo także matematyki. Tło pisarskich i rysowanych scen u Schulza stanowi Drohobycz: wieża ratusza, kamieniczki przy rynku, kościoły i synagogi, ulica Stryjska (pierwowzór Ulicy Krokodyli), zaś wśród bohaterów: przyjaciele i członkowie rodziny.

Arkadia i piekło, mała ojczyzna i źródło wielkich nacjonalizmów – Kresy w naszych opowieściach mają więcej wcieleń niż realizm magiczny i realizm krwawy.

Bruno Schulz, „Spotkanie”, 1920 r.

Marek Włodarski (Henryk Streng, 1903–60). Polski malarz po-

P rzemysław C zapliński

chodzenia żydowskiego, czołowy przedstawiciel awangardy lwowskiej okresu międzywojennego. Interesował się sztuką jarmarczną i folklorem, w plastycznej poetyce bliski Chagallowi i surrealizmowi. Studiował w Państwowej Szkole Przemysłowej we Lwowie w pracowni Kazimierza Sichulskiego. W 1924 wyjechał do Paryża, gdzie kształcił się w Académie Moderne Fernanda Légera. W 1928 r. wraz z Otto Hahnem zorganizował swoją pierwszą wystawę we Lwowie w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych. W 1930 r. przystąpił do lwowskiej grupy awangardowej Artes. Uczestnik kampanii wrześniowej. W 1941 r. po wkroczeniu Niemców do Lwowa zmienił nazwisko na Marek Włodarski. W 1944 r. przeniósł się do Warszawy. Po powstaniu warszawskim więzień obozu koncentracyjnego Stutthof. Po wojnie profesor ASP. Nie uległ doktrynie socrealizmu.

Marek Włodarski, „Fryzjer”, 1925 r.

Mariusz Woszczyński (ur. 1965  r.). Malarz, grafik,

profesor ASP w Warszawie. W latach 1985–90 studiował tu na Wydziale Malarstwa. Dyplom z wyróżnieniem w 1990r. w pracowni prof. Rajmunda Ziemskiego z aneksem z grafiki warsztatowej. Lata 1992–93 spędził w Marsylii, gdzie odbywał staż w Ecole d’Art. 1995–96 – pobyt w Kunstakademie w Düsseldorfie w pracowniach malarstwa i grafiki warsztatowej. W 1998 r. – staż w pracowni grafiki w Wyższej Szkole Sztuk Pięknych La Cambre w Brukseli. Obecnie prowadzi pracownię rysunku i malarstwa na Wydziale Rzeźby ASP. W 2006 r. laureat nagrody kwartalnika EXIT, Nowa Sztuka w Polsce. Kulturze Kresów wschodnich poświęcił cykl obrazów malowanych w latach 2000–15. Wybór i opracowanie Marek Sobczak

Mariusz Woszczyński, „Kamieniec Podolski, Twierdza”, 2002 r.

172

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

Kadr z filmu „Dolina Issy”, reż. Tadeusz Konwicki, 1982 r.

Trauma zmieniona w śmiech. Kiedy po II woj-

nie do Polski przemieszczono ponad dwa miliony ludzi z dawnych Kresów, razem z nimi do wagonów zapakowano kilkaset lat historii. Musiała sobie z tym poradzić wyobraźnia zbiorowa. W 1967 r. na ekranach polskich kin pojawił się film „Sami swoi” – jeden z największych przebojów kasowych PRL. Dziś, gdy telewizja publiczna wznawia przynajmniej raz do roku całą trylogię w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego i ze scenariuszem Andrzeja Mularczyka („Sami swoi”, „Nie ma mocnych” – 1974 r., „Kochaj albo rzuć” – 1977 r.), pierwsza część tryptyku zdaje się tylko komedią. Ale u schyłku lat 60. rozbrajała ona bombę. Film wypowiadał bowiem prawdę zakazaną (w przestrzeni pub-

licznej) przez dwadzieścia lat powojennych – o wysiedleniach (art. s. 144). Oczywiście dzieło to, zgodnie z obowiązującą wówczas nomenklaturą, nie mówiło o wysiedleńcach, lecz o przesiedleńcach, zamieniając wygnanie w przeprowadzkę i zacierając różnice między przymusem a dobrowolnością. Ale zarazem film Chęcińskiego głośno wypowiadał tajemnicę poliszynela. Plebejski geniusz obrazu polegał na tym, że zamieniał traumy w śmiech. Za jednym razem udało się twórcom opowiedzieć historię wysiedlenia z Kresów Wschodnich i zasiedlenia ziem zachodnich. W świetle filmu kresowa ojczyzna była już nie tam, gdzie jej miejsce wyznaczała historia i pamięć, lecz tam, gdzie odnajdywali się dawni sąsiedzi. POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

173

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

Komunistyczna reforma rolna, przydzielająca Zabużanom nową ziemię w ramach rekompensaty za ojcowiznę, usuwała też materialną podstawę dawnej kłótni: skoro wszyscy dostawali po równo, to trwałość sporu o miedzę jawiła się jako sąsiedzki teatr. W tej kłótni widzowie odnajdywali arcypolskie wzory: Kargule i Pawlaki byli jak Soplicowie i Horeszkowie, jak rejent Milczek i cześnik Raptusiewicz. „Sami swoi” przepisywali przecież „Pana Tadeusza” i „Zemstę” na kod plebejski, zachowując w rysunkach postaci wszystkie przywary szlachty i dając w ten sposób publiczności szansę uczestniczenia w spektaklu narodowej zgody na miarę poszlacheckiego i etnicznie coraz bardziej jednolitego społeczeństwa. Film wznawiając narracje szlacheckie, znajdował zarazem realne rozwiązania na realne kłopoty. Oto ślub – wzięty przez chłopską Klarę i chłopskiego Wacława wbrew woli ojców – unieważniał dawne spory toczone po tamtej stronie Bugu i nadawał im charakter sąsiedzkiego rytuału podtrzymującego kresową tradycję. A wnuki, które z nowego związku miały się zrodzić, zapowiadały, że pojawi się nowe pokolenie, które całą swoją biografią przynależeć będzie do powojennej – nowej, ludowej i okrojonej – Polski. „Sami swoi” nie mówili zbyt wiele o utraconej ojczyźnie ani o przyczynach jej opuszczenia, pozwalając świadomej publiczności dopowiadać rzeczy dramatyczne, zaś nieświadomej łączyć przesiedlenie z wojną i jej skutkami. Portret Kresów wyłaniał się od strony ludzi – co prawda śpiewnie zaciągających, lecz swojsko i po naszemu zawziętych. Chłop zza Buga okazywał się tak samo nieprzejednany i honorny jak chłop znad Wisły, więc komedia sprowadzała się do tego, by Kargule i Pawlaki starszych pokoleń zrozumieli wreszcie, że więcej zyskali, niż stracili. Odwiązanie pamięci symbolicznej od starej waśni uwalniało też od jedynego połączenia z Kresami, czyli ziemi ojców. Dzieje dwóch zwaśnionych rodów ukazano zatem prześmiewczo i pedagogicznie. W tym śmiechu skrywało się jednak uznanie. Kpina z zajadłości, z kłótliwości i wioskowego pieniactwa mieszała się z podziwem dla żywotności pozwalającej zakorzenić się w nowej ojczyźnie i przekształcić ziemie utracone w ziemie zyskane.

Literatura małych ojczyzn. Historii kresowych nie mógł pomieścić jeden film. Oprócz opowieści chłopskiej była przecież jeszcze inteligencka. A także miejska, folwarczna, pałacowa, dworkowa… Wojenna, partyzancka, łagrowa, zsyłkowa… Polska, ukraińska, białoruska, litewska… Takiej wielości mogła sprostać jedynie mnogość nar-

174

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

racji artystycznych. Tworzyły ją książki polskich pisarzy – najpierw emigracyjnych, potem krajowych – dyktowane przez pamięć i tęsknotę. Z książek przedstawiających różne obszary kresowe od schyłku XIX w. do wybuchu II wojny wyłaniał się świat zamieszkiwany przez społeczności wieloetniczne. Obok Polaków pojawiali się Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy, Żydzi, Tatarzy… I właśnie reguły ich współżycia były największym skarbem opowieści kresowych, ich świętym Graalem. Odkrywały ów skarb już od połowy lat 50. dzieła, które utworzyły jedną z najważniejszych i najwartościowszych tradycji polskiej literatury powojennej – literaturę małych ojczyzn. Kłopot z tymi książkami tkwił w opóźnionej recepcji. W 1953 r. Józef Czapski pisał w liście do Jerzego Stempowskiego: „Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o »Panu Tadeuszu«. (…) Wierz mi, ta książka, nad którą z Marysią jak stare osły płaczemy, zostanie i będzie świadczyć o tamtej Atlantydzie”. Mało kto potrafiłby się domyślić, że Czapski pisze o powieści „Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza (1900–64). Książka powstała w 1942 r., wznowienia na emigracji doczekała się w 1976 r., a pierwszego wydania krajowego… w 1991 r. Do dziś pozostaje jedną z najwspanialszych opowieści o polskiej codzienności na Kresach białoruskich. Podobne były losy niemal wszystkich najważniejszych dzieł należących do nurtu małych ojczyzn. „Dolina Issy” Czesława Miłosza (1911–2004) powstała w 1955 r., a jej pierwsze oficjalne wydanie krajowe ukazało się w 1981 r. „Pierścień z papieru” Zygmunta Haupta (1907–75), owoc czułej pamięci, suwerennego talentu i nieokiełznanej inwencji językowej, na emigracji pojawił się w 1963 r., w kraju – w 1997 r. „Atlantyda” Andrzeja Chciuka (1920–78), uznana przez londyńskie „Wiadomości” za najwybitniejszą książką pisarza polskiego pochodzenia wydaną na emigracji w 1969 r., ukazała się w wydawnictwach podziemnych w połowie lat 80., a pierwszego wydania oficjalnego doczekała się w 2002 r. Dzieło życia Stanisława Vincenza (1888–1971), monumentalna epopeja huculska „Na wysokiej połoninie”, do dziś traktowana jako wiarygodne źródło wiedzy etnograficznej, stosunkowo najkrócej była powstrzymywana przez cenzurę: opublikowana na emigracji w latach 70., została udostępniona czytelnikowi krajowemu po raz pierwszy w latach 1980–83, a po raz drugi w latach 2002–05.

Tajemnica zgodnych różnic. Książki te zmieni-

ły sienkiewiczowski wzorzec przedstawiania Kresów. Wprowadziły do nowoczesnej wyobraźni polskiej narrację tak sugestywną, że do dziś ma ona charakter dominujący. Jej najważniejszym składnikiem był obraz społeczności, w której wszyscy są różni, ale nikt nie jest obcy. Tajemnica zgodnych różnic wynikała ze sposobu praktykowania tożsamości. Nie określała jej narodowość czy nawet religia, lecz odniesienie do regionu. Według dzieł kanonicznych Polak mieszkający w Wilnie na pytanie: Kim jesteś? – nie odpowiadał: Jestem Polakiem. Mówił: Jestem z Wilna. Podobnie mówili i myśleli o sobie Litwini, Żydzi czy Rosjanie z tamtego miasta. Mała ojczyzna to nie po prostu obszar, lecz podstawa identyfikacji. Dlatego właśnie Czarnyszewicz nadał swojej powieści tytuł „Nadberezyńcy”, sygnalizując w ten sposób istnienie tożsamości, której nie da się zrelatywizować do narodowości. Huculszczyzna Vincenza, dolina Dniestru Stempowskiego, Lwów Wittlina, Galicja Haupta, Drohobycz Chciuka, Litwa Miłosza to właśnie swoiste margine-

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

sy nowoczesności – obszary, na których zasady współżycia nie zostały jeszcze znacjonalizowane i upaństwowione. Tam, gdzie ludzie nie myślą o sobie jako członkach narodu, miejsca starczy dla różnych grup etnicznych, językowych i wyznaniowych.

Piękno, aż boli. Dopełnieniem owej tożsamości było traktowanie natury – ziemi, roślinności, wód, zwierzyny – jako integralnej części całości. Natura może być groźna albo nieprzejednana, ale nigdy obca. Ludzie są nie tyle użytkownikami świata, co integralnymi jego mieszkańcami. Ich człowieczeństwo kształtuje się dzięki stałemu doświadczaniu całości i jest dopełniane przez przestrzeń. Dlatego wilniuk czy lwowiak, nadberezyniec czy Naddniestrzanin oddalony od swojej małej ojczyzny czuje się pozbawiony części samego siebie. Najkrócej bodaj ową relację między mieszkańcem małej ojczyzny i krajobrazem określił Tadeusz Konwicki (1925–2015), który w powieści „Dziura w niebie” kazał narratorowi stwierdzić: „Piękno, aż boli”. W zdaniu tym chodzi nie tylko o urodę krajobrazu, lecz o szczególny związek z przestrzenią. Przestrzeń, nauczycielka piękna, a zarazem jego konkretne wcielenie, wywołuje sprzeczne doznanie bolesnej rozkoszy – sprawia ból i sama go koi. Wzniosłość ta odsyła do nadrzędnego ładu, a jednocześnie wiąże człowieka z materialnością świata. Wszystko, co istnieje, jest tu na swoim miejscu, więc być mieszkańcem małej ojczyzny to zamieszkiwać świat obdarzony sensem w każdej swojej cząstce. Realizm magiczny. Do owych dwóch zasad współżycia – swojskości różnic i jedności ludzi z naturą – dodać należy trzecią. W małych ojczyznach nie ma hege-

mona. Tożsamość regionalna oznacza bowiem, że żadna z grup zamieszkujących małą ojczyznę nie uważa siebie za jedynego gospodarza, który miałby prawo do określania i wykreślania obcych. W książkach Vincenza, Miłosza, Chciuka nie brakuje przy tym konfliktów. Kradzieże, bójki, zwady czy nawet zabójstwa mogą moralnie oburzać, ale nie wywołują paniki. Mieszkańcy małych ojczyzn dysponują bowiem obyczajami i instytucjami – takimi jak zebranie, wiec, wspólna narada które pomagają rozwiązywać konflikty bez używania przemocy. Suma tych cech – zróżnicowanie, wspólnotowość, koegzystencja z naturą, równość – tworzyła kresowy realizm magiczny. Wynika on nie z tego, że w książkach i filmach (jak w „Dolinie Issy” wyreżyserowanej przez Konwickiego) napotykamy magię, lokalne wierzenia, czary, szeptunów, znachorów, lecz z tego, że literatura małych ojczyzn – podobnie jak proza iberoamerykańska – stwarzała alternatywę dla nowoczesności. Małe ojczyzny jawiły się jako przestrzenie, do których jeszcze nie dotarły pragmatyzm, nacjonalizm, administracja państwowa i laicyzacja. Z perspektywy drugiej połowy XX w. można powiedzieć, że społeczności przedstawiane przez tę literaturę wiedziały, przed czym się bronią. Razem z nowoczesnością nadchodziły przecież: nacjonalistyczna wojna, instrumentalne traktowanie środowiska naturalnego, oderwanie człowieka od przyrody, upaństwowienie poczucia tożsamości i zniszczenie metafizycznej powłoki otaczającej ludzką egzystencję. Dla tych dwóch rzeczywistości społecznych – nowoczesnej i kresowej – nie było dość miejsca w historii. Słabsza musiała przegrać.

Mit jasny. Kresy – arkadia tolerancji, ojczyzna zgodnie współistniejących różnic, przestrzeń harmonii na marginesach Europy, ofiara nowoczesności. Tak przedstawia się mit wykreowany przez literaturę emigracyjną. Współtworzyły ową narrację także książki krajowe. Do Miłosza i pozostałych warto przecież dodać wileńską trylogię Tadeusza Konwickiego („Dziura w niebie” – 1959 r., „Zwierzoczłekoupiór” – 1969 r., „Kronika wypadków miłosnych” – 1974 r.), tetralogię galicyjską Juliana Styjkowskiego (1905–96) („Głosy w ciemności” – 1956 r., „Austeria” – 1966 r., „Sen Azrila” – 1975 r., „Echo” – 1988 r.), powieści Andrzeja Kuśniewicza (1904–93) („Król Obojga Sycylii” – 1970 r., „Strefy” – 1971 r., „Lekcja martwego języka” – 1977 r.). Ilekroć w książkach tych pojawiał się wątek zagłady Kresów, tylekroć fabuła prowadziła w stronę starcia z nowoczesnością. Nacjonalizm przychodził z zewnątrz, bo w małej ojczyźnie nikt nie myślał w kategoriach narodowych. Nagłe wtargnięcie sił nowoczesnych zmiatało maPOLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

175

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

łą ojczyznę z powierzchni ziemi – przestrzeń przechodziła we władanie jednej nacji, a wczorajsi mieszkańcy budzili się, jak Gregor Samsa z „Przemiany” Kafki, jako obcy we własnej ojczyźnie, którą musieli pospiesznie opuścić. Po wygnaniu mała ojczyzna egzystuje już tylko w poranionej pamięci przesiedleńców.

Piekło Odojewskiego. W latach 70. pojawiła się

jednak inna wersja kresowego mitu. Jeśli tę wcześniejszą można nazwać mitem jasnym, to druga zasługuje na miano mitu mrocznego. Kluczową rolę w stworzeniu tej wersji przypisać należy książkom Włodzimierza Odojewskiego (ur. 1930 r.), wybitnego pisarza polskiego, twórcy tzw. cyklu podolskiego. Wczesne dzieła wchodzące w skład owego cyklu – opowiadania z tomów „Kwarantanna” (1960) i „Zmierzch świata” (1962), powieść „Wyspa ocalenia” (1966) – pojawiały się niezależnie od siebie i nie zapowiadały całości. Dopiero powieść „Zasypie wszystko, zawieje…” (ukończona w 1967 r., wydana dopiero na emigracji w 1974 r.) odsłoniła ogrom zamierzenia i złożoność świata. To arcydzieło powojennej literatury polskiej jest poplątaną sagą rodzinną, która opowiada o losach dwóch przyrodnich braci. Polak Piotr Czerestwieński pochodzi z prawowitego związku, Ukrainiec Semen Gawryluk jest owocem romansu ojca z Ukrainką. Semen walczy w ukraińskiej partyzantce, Piotr wstępuje do partyzantki polskiej, ale walczy też na własną rękę. Ich działania powtarzają odwieczną historię bratobójczej rzezi, która wybucha na tych ziemiach co kilkadziesiąt lat i która jest jedynym momentem krwawej równości zabijania. Relacja między braćmi jest w powieści Odojewskiego metaforą stosunków między dwoma narodowościami – Ukraińcami i Polakami. Ukraińcy są prawowitymi mieszkańcami, których skolonizowano, upokorzono i sprowadzono do niezróżnicowanej masy chłopskiej. Polacy to kolonizatorzy, którzy przebywają na Ukrainie od tak dawna, że zapomnieli, skąd wzięli się na tych ziemiach ich przodkowie. Relacje między obiema społecznościami porządkuje więc kolonialna przewaga siły, która nie pozwala poddanym osiągnąć wyższego poziomu kultury i związanej z tym samodzielności. Ale życie nie zna tak sztywnych podziałów, więc ustawicznie dochodzi do zakazanych romansów, z których rodzą się bękarty. I to one, dzieci z nieprawego łoża, są jedyną prawdą dziedzictwa wytwarzanego przez Polaków na Ukrainie: dzieci wzrastające w poczuciu krzywdzącej niższości, szybko rozpoznające niesprawiedliwość, gotowe przemieniać codzienne upokorzenia w zemstę. Być może – taki sygnał wyczytać można, gdy przechodzi się

176

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

od „Wyspy ocalenia” do „Zasypie wszystko, zawieje” – istniała kiedyś szansa na zrównanie polsko-ukraińskiej rodziny, szansa tkwiąca w wytworzeniu tożsamości mieszanej. Z chwilą, gdy nadchodzi II wojna, jest już na to o dwieście lat za późno. I wtedy jedynym medium staje się przemoc – tym okrutniejsza, im głębiej sięga poczucie krzywdy. Odojewski czytany dzisiaj pozwala zrozumieć, że wyidealizowany obraz Kresów powstał dzięki rzutowaniu Litwy na cały obszar wschodni. Oznacza to, że względna równość mieszkańców i nieobecność przemocy charakterystyczne dla Litwy zostały przeniesione w wielu opowieściach i wspomnieniach na Polesie i Ukrainę. Tymczasem Odojewski przenicował Kresy. Dokonał inwersji Litwy – nie Litwy prawdziwej, lecz tej, która jako matecznik polskości i arkadia tolerancji została uznana za reprezentację Kresów w ogóle. Jeśli zatem mit jasny ujmował Kresy jako raj, to Odojewski odsłonił piekło.

Jasny mit Litwy, ciemny mit Ukrainy. Opowie-

ści litewskie toczyły się w niespiesznym rytmie pór roku, spotkań towarzyskich, kojarzenia małżeństw i kłopotów sąsiedzkich. Odojewski natomiast wciągnął nas w wir historii, w którym trwa „absurdalny ruch bez posuwania się naprzód”. Wirem rządzi „rozpędzone koło bratobójczej rzezi”, a zamknięci w tym kręgu bohaterowie podejmują szaleńcze działania, nie mogąc przy tym zapobiec stopniowemu pogrążaniu się w zabijanie. Jeśli Litwa odsłaniała obraz przyrody współistniejącej z ludźmi, przyjaznej, warunkującej sens, to Odojewski przedstawia świat w każdym miejscu przeklęty. Jasne krajobrazy to pola i lasy, które mieszczą się w ludzkim spojrzeniu; tu wzrok nie gubi się w bezkresie i potrafi oddzielić od siebie napotkane kształty. Pejzaż ukraiński jest bezkresny i mroczny: wzrok wsiąka w przestrzeń i gubi się w zamazanych kształtach. Litwa to określony obszar, odrębność szanujących się grup etnicznych i przewidywalność historii; Ukraina to rozmyte granice ziem, zmieszana krew i błotnista magma wspólnej historii. Jeśli Litwa pozwalała marzyć o społeczeństwie jako systemie osobnych rodzin, to Odojewski przedstawia społeczeństwo jako rodzinę założoną wbrew własnej woli, splątaną, wewnętrznie poróżnioną, skrywającą tajemnicę założycielskiego gwałtu i trwałej niesprawiedliwości. Tak przedstawiona Ukraina okazuje się mroczną podszewką Litwy, jej odwrotną stroną, rewersem skrywającym wszystko to, co z arkadii zostało wyparte. Jednakże Odojewski, jak zauważyła Maria Janion, nie wykreował owego mitu, lecz go ożywił. Niczym medium romantyczne pozwolił, by nawiedziły go upiory przeszłości. Istnieją zatem dwa mity Kresów: jasny i ciemny.

K r e s y R z e c z p o sp ol i t ej

W pierwszym zgodę wieloetnicznych społeczności kończy interwencja zewnętrzna – raptowne wtargnięcie historii nowoczesnej, która przynosi nacjonalizm i wypędzenie. W micie krwawym zagłada małych ojczyzn następuje od środka, objawiając się jako nagły wybuch nienawiści, która popycha do mordowania niedawnych sąsiadów. Jasna wersja eksponuje zróżnicowanie kulturowe i harmonię, ale zakrywa moment początkowy polskiej obecności na Kresach i historię narastających nierówności. Mit krwawy wciąga nas w kołowrót rzezi, ale zamienia konkretny konflikt w przejaw ponadhistorycznego fatalizmu.

i polskich ofiar. Po drugie – na poszukiwaniu uzasadnień dawnej obecności Polaków na Kresach. Dzisiejsza wyobraźnia, nie mogąc tak łatwo ocalić niewinności, sięga po wyższość. Dlatego Polak myśli o Litwinie jako „chamie”, kimś kulturowo gorszym i stojącym niżej, którego należało – nawet siłą – cywilizować. W ten sposób dochodzimy do wyjaśnienia pewnej zagadki: skoro siła kultury wyższej była potrzebna zarówna na Litwie, jak i na Ukrainie, więc zaciera się różnica między nimi i powstaje jednolity obraz Kresów. W rezultacie ten, kto chce uchodzić za dzisiejszego dziedzica kultury kresowej, zaczyna przemawiać językiem pogardy i przewagi.

Duma czy współczucie? Dzisiejsza wyobraźnia

Zastępcza wytwórnia pańskości. Uzasadnie-

społeczna skonfrontowana z dwiema wersjami polskiej obecności na Kresach staje przed nierozwiązywalnym dylematem. Polega on na tym, że współczesny Polak może z Kresów czerpać albo dumę, albo podstawę do współczucia. Konflikt wynika ze świadomości, że polskiej bytności na Kresach nie da się opisać jako historii zgody i współistnienia. Nawet na Litwie. Wystarczy przypomnieć sobie, że w Wilnie wieków XV i XVI, mieście nabierającym europejskiego formatu, Litwini stanowili połowę mieszkańców, zaś u schyłku XIX w., gdy Wilno staje się cieniem własnej przeszłości, połowę populacji stanowili Polacy, zaś Litwini zaledwie 2 proc. Taka zmiana proporcji wynikała z narastającej dominacji kulturowej, której militarnym potwierdzeniem było zbrojne zajęcie Wilna w 1920 r. Napotkawszy ślady przemocy stosowanej na Kresach, przemocy wciskającej się nawet do mitu białego, wyobraźnia społeczna szuka uprawomocnienia. I znajduje legitymizację w opowieści o misji cywilizacyjnej. Klasztory, świątynie, szkoły czy nawet litewska sieć dróg zaczynają nabierać charakteru dowodu polskiej wyższości i polskiego wkładu w rozwój Litwy. Dzięki temu okupowanie Wilna staje się złem koniecznym wybranym dla podtrzymania polskiej obecności na Litwie, a obecność ta okazuje się niezbędna dla kontynuowania misji cywilizacyjnej. W tej opowieści przedmurze chrześcijaństwa zamienia się w przedmurze europejskości.

Ukrainizacja Kresów. To, co miało legitymizować

polską obecność na Litwie, czyli zgoda, współistnienie, równość, znika więc powoli z polskiej pamięci zbiorowej i ustępuje miejsca uzasadnionej nierówności. Kłopotliwym dowodem owej zmiany wyobraźni był pamiętny transparent wywieszony w sierpniu 2013 r. podczas piłkarskiego meczu między Lechem Poznań i Żalgirisem Wilno. Głosił: „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”. Przedstawiciel polskiego MSZ nazwał incydent „pożałowania godnym przejawem bezmyślności i ignorancji”. Z punktu widzenia historii miał rację, bo Litwini, jako współtwórcy i współobywatele Rzeczpospolitej Obojga Narodów, byli szlachcicami, nie zaś chamami, czyli chłopami. Jednakże wyobraźnia zbiorowa nie honoruje faktów. Aby operację dokonaną przez kibiców zrozumieć, należy założyć, że obraźliwy napis wyrażał nie tyle prawdę historyczną, ile prawdę chcianą. Kiedy poczynimy takie założenie, okaże się, że transparent sygnalizuje kluczowe dla dzisiejszego myślenia o Kresach przemieszczenie. O ile druga połowa XX w. stała zasadniczo pod znakiem lituanizacji Kresów, przedstawiania ziem wschodnich jako obszaru sielankowego współżycia, o tyle pierwsze dekady XXI w. pokazują stopniową ukrainizację Kresów. Nowy proces polega, po pierwsze, na eksponowaniu polskiego cierpienia

niem dla przewagi powinna być misja cywilizacyjna. Kiedy jednak misja zostaje wyeksponowana, znika prawo do ubiegania się o współczucie – które przysługuje ofiarom, nie zaś kolonizatorom. Dlatego do tej pory relacja wyższości i niższości pojawiała się niemal wyłącznie w odniesieniu do Ukrainy i Polesia. Gdybyśmy zapytali, skąd wzięła się w stosunku do Litwy, okazałoby się, że wyrasta ona ze zinstytucjonalizowanej nostalgii. Polskie wyprawy na Litwę oferowane przez biura podróży, przewodniki turystyczne po Wilnie, albumy kresowe – to wszystko narzędzia redukujące kulturę Litwy do śladów po polskości. Redukcja taka – będąca również dla współczesnego Polaka reedukacją – opiera się na przekonaniu, że to, co najwartościowsze na Litwie, stworzyli Polacy. Dlatego można pojechać do Wilna i Wilna nie zobaczyć, ograniczając się do obejrzenia kilku świątyń, jednego klasztoru i jednego cmentarza. Kto bierze udział w takiej wycieczce, ten w istocie mówi Litwinom, aby uklękli przed polską kulturą. Wynika z tego, że Kresy stały się dziś zastępczą wytwórnią pańskości – tym obficiej produkującą poczucie wyższości, im słabiej współczesny Polak potrafi samodzielnie ją wypracować. Kresy, same będąc obiektem utraconym, pustką po niegdysiejszej całości, służą dzisiaj do wypełniania pustej teraźniejszości.

Dziedzice traumy. Można jednak zarazić się wiru-

sem kresowym nie z powodu wewnętrznej pustki, lecz z racji przynależności do tzw. drugiego pokolenia. Tworzą je ludzie, którzy odziedziczyli kresową nostalgię po rodzicach i dziadkach. Niektórzy z nich opuścili Kresy jako dzieci, inni nigdy nie żyli na tamtych terenach, ale wykarmiono ich tęsknotą. Jeśli po II wojnie w Polsce znalazło się około dwóch milionów przesiedleńców, to drugie tyle zdążyło dotknąć Kresów za pośrednictwem cudzej pamięci. Ludzie z drugiego pokolenia słuchali strasznych lub pięknych opowieści, korzystali z resztek przewiezionego dobytku, oglądali albumy rodzinne, dotykali pamiątek. Kiedy wchodzili w dorosłość, groziło im, że będą żyli cudzym życiem. Że będą pamiętali cudze wspomnienia, nie mogąc ich zrozumieć ani należycie przedstawić. Te objawy postpamięci – jak zjawisko to w odniesieniu do tzw. drugiego pokolenia Holocaustu określiła amerykańska badaczka Marianne Hirsch – są nie do uniknięcia. Więcej nawet: gdyby się nie pojawiły, oznaczałoby to, że dzieci zlekceważyły kresowe doświadczenia rodziców, wyrzuciły je z pamięci i nie przekazały dalej. Mówiąc inaczej: podjęcie kresowej traumy było zobowiązaniem pamięciowym i moralnym, którego nie wolno było odrzucić.

Korporacja Kresy™. Ale przyjęcie traumy nie może oznaczać zachowania Kresów w wersji cudzej i zinstrumentalizowanej. Współczesny Polak bez trudu doPOLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

177

K r e s y R z e c z p o sp ol i t e j

strzeże wokół siebie przejawy takiego postępowania. Najwyrazistszym przykładem jest rozrastająca się korporacja Kresy™. Przybrała ona postać sieci biur podróży i wydawnictw, wycieczek i inicjatyw upamiętniających, stowarzyszeń i restauracji. Funkcjonowanie wszystkich tych agend firmy Kresy™ opiera się na reprodukowaniu poczucia niewinności historycznej i wyższości kulturowej. Podstawowym kapitałem firmy jest pamięć ofiar i zasług, a podstawowym produktem zastępcza genealogia zbiorowa. Kto się w nią wpisuje, rezygnuje z wytworzenia własnej biografii i zrozumienia rzeczywistości. Jeśli doświadczenie kresowe naszych przodków niosło w sobie jakąś prawdę historyczną, to reprodukcja nostalgii może ową prawdę wyłącznie zafałszować.

Nowe narracje kresowe. Dlatego właśnie drugie pokolenie przystąpiło w latach 90. do wypracowania nowych narracji kresowych. Autorzy mieli do dyspozycji pokruszone całości – fragmenty opowieści, pojedyncze fotografie, przedmioty odłączone od kolekcji, cudze wspomnienia. Niektórzy spędzili na Kresach kilka lat dzieciństwa, inni nabawili się nostalgii od dziadków. W książkach Stefana Chwina („Krótka historia pewnego żartu”, 1991 r.), Adama Zagajewskiego („W cudzym pięknie”, 1998 r.), Zbigniewa Żakiewicza („Wilcze łąki” z „Sagi wileńskiej” – 1992 r., „Ujrzane, w czasie zatrzymane” – 1996 r.) czy Aleksandra Jurewicza („Lida” – 1990 r., „Pan Bóg nie słyszy głuchych” – 1995 r.) zobaczyć można było uległość i samoobronę drugiego pokolenia. Bohaterowie rozpoznają nakładanie się cudzego piękna i cudzych tęsknot na własne doświadczenia. Ich starania zmierzają do wypracowania metody, która pozwoli cudze tęsknoty uszanować, a zarazem otworzyć się na nowe doznania, czyli odzyskać dostęp do własnego życia. W narracjach tych doświadczenie kresowe staje się szkołą wzniosłości, ale przestaje być wzorcem do ujmowania powojennych biografii i do wyjaśniania XX-wiecznej historii Polski. Wydaje się, że to właśnie wspomniani pisarze rozpoczęli kluczowe dla drugiego pokolenia wchodzenie w szczeliny mitu, czyli rozwarstwianie wspólnej, uogólnionej opowieści i jej przekształcanie w opowieści mniejsze. Wielka narracja kresowa opierała się na figurze misji cywilizacyjnej niesionej ludom zapóźnionym kulturowo bądź na figurze demokratycznego współistnienia. Dekonstrukcja tej narracji nie zmierza ku zniszczeniu kresowego mitu, lecz ku odkryciu jego schowanych podstaw. Wyłom w tym względzie uczynił historyk Daniel de Beauvois (art. s. i s.). Jego książka „Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793–1914” (2005) wyznacza moment zwrotny w polskim dyskursie kresowym – zmianę paradygmatu. Poprzedni opierał się na założeniu, że rewolucja w Rosji i II wojna przerwały normalność; nowy zakłada ekonomiczną i polityczną analizę owej normalności. Po przeprowadzeniu takiej analizy autor pisał, że system gospodarczy wytworzony przez Polaków na Ukrainie

178

POLITYKA

p omo c n i k h i s t oryc z n y

i utrzymywany tam przez cztery wieki miał charakter kolonialny, zaś „stosunki między Polakami a Ukraińcami przypominały najczęściej stosunki między panem a niewolnikiem”. Podobnie rewoltująca – wydana pośmiertnie – jest książka socjologa Józefa Obrębskiego (1905–67) „Polesie” (2007). Obrębski odwiedził Polesie w latach 30. XX w. Prowadził tam badania etnograficzne, wykorzystując m.in. koncepcję antropologii funkcjonalnej Malinowskiego. Metodę autora uznać można za pierwsze zastosowanie badań postkolonialnych do analizy kultury kresowej. Obrębski odkrył bowiem kolonialną obcość kultury pańskiej, czyli polskiej, która wytwarzała egzotyczny wizerunek Poleszuków i czerpała z tego wizerunku dwuznaczną satysfakcję, płynącą z uzasadnienia polskiej misji cywilizacyjnej i z obserwowania prymitywnego ludu. Obrębski bodaj jako pierwszy dopuścił do głosu rdzennego mieszkańca Polesia, słuchając go i pozwalając, by „podporządkowany Inny” przemówił.

Kresy bardziej nasze. Po książkach de Beauvois, Obrębskiego czy Jana Sowy (ur. 1976 r.) („Fantomowe ciało króla”, 2011) Kresy nie przestały należeć do nas. Może nawet – choć zabrzmi to dziwnie – stały się bardziej nasze. Teraz jednak nasze są nie tylko dzieje arkadii, lecz także biografie tych, którzy w niej pracowali; nasze jest nie tylko męczeństwo Polaków mordowanych na Ukrainie w czasie kolejnych rzezi, lecz także historia, która owe rzezie poprzedzała. Nasze Kresy to dziedzictwo prawie czterystuletniej kolonizacji i niewolnictwa, to przeciążona ponad miarę hipoteka „pańskiej” kultury, a także historia głębokiej niesolidarności między bogatymi i uboższymi Polakami. Te nowe, bardziej nasze Kresy, trzeba odtąd opowiadać ze strony „pana” i „chama”, posiadacza i posiadanego, człowieka wolnego i zniewolonego – kimkolwiek by był. A opowiadając, trzeba pytać o warunki wytwarzające i odbierające wolność. Chodzi więc o narracje, które zasług i męczeństwa nikomu nie odbiorą, lecz zarazem uwzględnią struktury panowania. Bez takich opowieści Kresy tym bardziej będziemy tracić, im bardziej będziemy chcieli je we wzniosłej wersji zatrzymać. Przemysław Czapliński

Lihat lebih banyak...

Comentarios

Copyright © 2017 DATOSPDF Inc.