Genocide. A model

Share Embed


Descripción

Ola Koehler III rok Kolegium MISH

LUDOBÓJSTWO – MINIMODEL

Rwanda 1994. Srebrenica 1995. Kambodża 1975. Wszystkie te daty i miejsca łączy jedno pojęcie: „ludobójstwo”. Za każdym razem, gdy wprowadza się jakieś pojęcie, pojawia się pytanie o rzeczywistość, jaka się za nim kryje. Odarte z kontekstu, samo określenie ma niezmiernie nieostry zakres. W przypadku ludobójstwa, dość dobrze rozpatruje je nauka stosunków międzynarodowych, która wprowadza dwie jego płaszczyzny. Pierwsza to płaszczyzna faktograficzna: osadzona w konkretnych realiach geopolitycznych i uwarunkowana rozmaitymi czynnikami wewnętrznymi oraz zewnętrznymi. Ujmując ludobójstwo w ten sposób, można przyjrzeć mu się z perspektywy makro: perspektywy interakcji między państwami oraz narodami. Drugie ujęcie koncentruje się na stronie prawnej ludobójstwa. W tym przypadku jego zakresem nie jest już konkretne wydarzenie o określonym przebiegu, tylko przepis prawny (dyspozycja i sankcja). W obu przypadkach, jak dobrze widzimy, pojęcie „ludobójstwa” posiada szeroki bardzo zakres, a samo ludobójstwo (jako konkretny akt osób fizycznych) postrzegane jest z perspektywy „zewnętrznej” – od strony zbiorowych podmiotów (lub raczej: podmiotów złożonych, stron) oraz regulacji prawnych. Podejście takie wydaje mi się co najmniej ryzykowne, a to z tego powodu, że staje się bardzo abstrakcyjne (nierealne). Mówiąc o perspektywach makro, pomija się jednostki. W poniższej pracy chciałabym przyjrzeć się ludobójstwu (już nie pojęciu a konkretnemu wydarzeniu) z perspektywy „oddolnej”. Odarte z wymiaru „zewnętrznego”, zdecydowanie bardziej „statystycznego”, ludobójstwo – i jako pojęcie, i jako konkretny akt – nabiera zdecydowanie bardziej „ludzkiego” wymiaru (budzi określoną reakcję: w moim przypadku jest to ciekawość). Od razu muszę zaznaczyć, że nie jestem ekspertem w dziedzinie. Nie jestem też socjologiem ani (tym bardziej) psychologiem. W mojej pracy nie dążę do wykazania jakie przesłanki psychiczne lub jakie uwarunkowania społeczne mogą prowadzić do wybuchu zbiorowej agresji. Chciałabym przebadać parę dzieł – każde z nich ma wymiar bardziej publicystyczny niż naukowy – i przyjrzeć się przez ich pryzmat paru kwestiom. Przede wszystkim będzie to relacja jednostka – ludobójstwo (być może bardziej precyzyjne byłoby tutaj określenie: bieg wydarzeń, ale nie chcę wprowadzać niepotrzebnych niejasności). Po drugie: chciałabym przyjrzeć się poszczególnym fazom (roboczo możemy je nazwać „przed” i „w trakcie”) i występującym równolegle symptomów. Być może, dzięki temu, uda nam się stworzyć pewien model (minimodel) ludobójstwa. Jeżeli bowiem naukowcy są w stanie ( po skompilowaniu określonej liczby istotnych czynników) przewidzieć konkretne wydarzenie (na przykład erupcję wulkanu), to i – może – przebieg pewnych wydarzeń da się przewidzieć obserwując występowanie kolejnych symptomów. Wątpię jednak, ze istnieje coś takiego, jak model idealny, dlatego też chcę swój twór poddać próbie.

Mój model chcę skonstruować w oparciu o parę różnych tekstów. Jaka opis fazy „przed” posłuży nam luźny cykl reportaży pt. Skrwawione wzgórza Afryki autorstwa Ewy Szumańskiej. Autorka opisuje sytuacje w Burundi i sąsiadującej z nią Rwandzie tuż przed wybuchem niesławnej rzezi Tutsi. Do fazy „w trakcie” użyję reportażu-wspomnień Pocztówki zza grobu . Napisał je Emir Suljagić, który spędził trzy lata w Srebrenicy i przeżył pacyfikację ludności muzułmańskiej. Na podstawie tych dwóch tekstów spróbuję stworzyć bardzo prosty model ludobójstwa, który następnie przetestuję w oparciu o tekst „Zbrodnia, kara, amnezja” autorstwa Marka Śliwińskiego. Jest to analiza socjologiczna wydarzeń w latach 1975 – 1979 w Kambodży.

1. ATMOSFERA PRZED

Lata 90 to okres głębokich przemian społecznych na świecie. W Europie opada „Żelazna kurtyna”. Rozpad dwublokowego podziału świata rozmraża inne konflikty, do tej pory uśpione i zdominowane wzajemnymi napięciami między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi. W 1991 roku w Somalii (na którą potężne wpływy wywierały dwa supermocarstwa, na przemian wspierając lub potępiając jej politykę zagraniczną) wybucha wojna domowa, która w przeciągu paru lat doprowadzi do kompletnej implozji struktur państwowych. W spokojnych – do tej pory – Rwandzie i Burundi zaczyna wrzeć. W obu państwach mieszkają przedstawiciele dwóch różnych plemion: Hutu i Tutsi. Jednych od drugich różni zarówno fizjonomia jak i ulokowanie na drabinie społecznej. Hutu to rolnicy. Są niscy, mają płaskie nosy i bardzo ciemną skórę. Tutsi to najeźdźcy, koniarze, wysocy i smukli wojownicy. Szumańska twierdzi, że owe różnice fizjonomiczne to propaganda kolonizatorska: lata mieszania się obu grup społecznych prowadzą do ujednolicenia. Belgowie, bawiąc się we frenologię, osiągają dwie rzeczy: wzajemny antagonizm odwraca uwagę od kwestii niepodległościowych a pozorna „wyższość” Tutsi legitymizuje ich dominującą pozycję społeczną. W Burundi oni tworzą rząd, oni wchodzą w skład wojska – i oni krwawo paraliżują jakiekolwiek inicjatywy Hutu. Istnieje bowiem obawa, że jeżeli dopuści się ich do oświaty i do ważnych funkcji państwowych, to dojdzie do przewrotu. Niedouczone i biedne społeczeństwo jest mniej skore do sięgania po władzę. W Rwandzie jest inaczej: w rządzie dominują Hutu i to oni są „rasą panów”. O ile jednak w Burundi co i raz dochodzi do krwawych starć, w Rwandzie jest spokojnie – do czasu. Przyjrzyjmy się teraz, po kolei czynnikom. Zacznijmy od obcej ingerencji w strukturę wewnętrzną (etniczną i polityczną). Jest to obszar byłych belgijskich kolonii. Przez cały czas panowania Europejczyków, na uprzywilejowanej pozycji znajdowała się ludność Tutsi. Koncepcja ich „lepszości” jest bardzo ciekawa. Po pierwsze dlatego, że elegancko wpisuje się w istotny dla dwudziestego wieku

problem eugeniki. Jak wiadomo, okres międzywojnia, to okres fascynacji rasami oraz stawiania pytań o wpływ fizjonomii na charakter osoby.1 Uproszczając, można powiedzieć, że z eugeniki narodził się mit o aryjskości, „lepszości” narodu niemieckiego. Drugim aspektem „lepszości” Tutsi jest problem legitymizacji. Kultura europejska przez stulecia kultywowała mit „pomazańca”. Władza miała legitymacje w momencie, gdy pochodziła ona albo od Boga, albo wynikała z osobistych przymiotów Wodza. Owa potrzeba Wodza, jednostki nieprzeciętnej i obdarzonej charyzmą, narastała zawsze w czasach kryzysu.2 Wódz, dla kolonii działa jak koń trojański. W momencie, gdy dany obszar wyróżnia się bardzo niejednolitą strukturą etniczną, ustanowienie owego Wodza (rasy nadrzędnej, prawie że „Europejczyków”) oprócz faktycznej legitymizacji władzy kolonizatorów (Wódz to kolaborant), stanowi doskonały sposób na podzielenie ludności na wzajemnie zwalczające się obozy. Wewnętrzne antagonizmy paraliżują jakiekolwiek szanse na zjednoczenie się ludności w walce o niepodległość; ba, samo pytanie o niepodległość się raczej nie pojawia. Jak z kolei działają antagonizmy wewnętrzne? Hutu w Burundi to nędzarze. Ewa Szumańska, jeżdżąc po kraju, obserwuje głód, nędzę i AIDS. Pomoc zewnętrzna sprowadza się do misji chrześcijańskich, które – choć prężnie – działają regionalnie. Okazjonalne wybuchy walk paraliżują infrastrukturę turystyczną, co pogłębia zapaść gospodarczą kraju –co, z kolei, pogłębia antagonizmy. Mamy tu do czynienia z błędnym kołem: Hutu próbują przezwyciężyć impas – i albo buntują się zbrojnie przeciwko Tutsi, albo próbują swoich szans na drodze pokojowej (zwiększenie dostępności edukacji). Każdorazowa inicjatywa budzi niepokój rządu – i aktywizuje bojówki (czasami i regularną armię). Dochodzi do masakry, która po pierwsze znów pogłębia zapaść gospodarczą (turystyka, ale i infrastruktura rolna czy też komunikacja krajowa – uszkadzane z premedytacją drogi), a po drugie wywołuje atmosferę ogólnego lęku. Druga płaszczyzna antagonizmu wewnętrznego – oprócz walki o władzę – to kwestia rasizmu. Brzydota Hutu to stereotyp (zaszczepiona przez Belgów)dość popularny i szeroko rozpowszechniony. W ich rysach można dopatrzeć się – rzekomo – dowodów na ich niższość (upośledzenie rasowe). Grupą społeczną najbardziej znienawidzoną są Pigmeje. Ich niski wzrost i tendencje izolacjonistyczne, powodują, że w oczach ludności „normalnej” stają się, ni to ludźmi, ni to małpami.3 Ów rasizm jest na tyle specyficzny, że na jego podstawie przebiega proces autoidentyfikacji jednostki (rozróżnienie „oni” – „my”, „ludzie” – „nie-ludzie”). Odróżnia go to od rasizmu europejskiego. Świat, którego centralnym punktem był człowiek biały, jest światem podzielonym na Pana i na Sługą: trudno tutaj jednak mówić o wrogości. Pan gardzi Sługą, może czuć obrzydzenie, ale raczej nie dąży do jego 1

Nie jest to aż tak nowoczesne, fizjonomią interesował się również Arystoteles. Ernst Cassirer YXZ 3 Rzezie Pigmejów były szczególnie powszechne w trakcie walk w Demokratycznej Republice Konga. Wszystkie strony konfliktu mordowały ich jako wrogów. 2

zniszczenia. Natomiast rasizm, z którym mamy do czynienia w Rwandzie i Burundi, to w zasadzie irracjonalna nienawiść, która nie dąży do podporządkowania jednych drugim, lecz do całkowitej dominacji (i eksterminacji Innych). Ciekawa również jest kwestia mniejszości etnicznych. Ludność Hutu w Burundi to około 80%, w Rwandzie podobnie . Natomiast Tutsi w Burundi to około 10 procent całości, w Rwandzie również stanowią mniejszość. Jak widzimy, mamy do czynienia z gigantyczną dysproporcją etniczną – i równie nieproporcjonalną stratyfikacją społeczną. W Rwandzie mniejszość Tutsi postrzegana jest jako rasa zdrajców. Wybuch samego ludobójstwa – rzezi, szaleństwa – poprzedza długi okres niepokoju i napięcia. Grzegorz Górny w Demonie południa w bardzo ciekawy – i nieco metaforyczny sposób – opowiedział o zjawisku zbiorowego szaleństwa. Abstrahując od kontekstów metafizycznych, w przypadku ludobójstwa również mamy do czynienia z nagłym wybuchem. Mord może być przygotowywany przez dłuższy czas, do eskalacji dochodzi jednak niespodziewanie. Panuje pozorny spokój – istna cisza przed burzą. W nomenklaturze politologicznej, stan taki nazywany się „kotłem”. I choć, w zasadzie, odnosi się do zamachów stanu, moim zdaniem ma też zastosowanie przy omawianiu kwestii ludobójstwa. Wybuch następuję, kiedy owo napięcie osiąga punkt kulminacyjny. Jeden, jedyny Incydent (w przypadku Rwandy to zestrzelenie samolotu z prezydentem Habyarimaną, który dążył do porozumienia między wrogimi sobie frakcjami) powoduje, że „czara się przelewa”. Istotne jest to, że ów Incydent, ów czynnik zero (zapożyczam termin z nomenklatury epidemiologicznej, gdzie występuje tak zwany „pacjent zero”4) może – z perspektywy dnia codziennego – wydawać się aż tak istotny. Gdy Szumańska podróżowała przez Rwandę, miała poczucie dwojakiej natury: z jednej strony widziała, że sytuacja w państwie jest znacznie stabilniejsza niż w sąsiadującej Burundi. Walki nie wybuchały, panował ogólny spokój. Z drugiej jednak strony – a mówi ona sama o tym parę razy oraz zdania innych przytacza – przez cały czas panowało coś, co można nazwać „atmosferą antycypacji”. Obawiam się jednak, że nie można owego „przeczucia” wpleść w model – można o nim tylko napomknąć. Mamy bowiem do czynienia ze zjawiskiem raczej nie do zbadania. Być może adresowana do masowego odbiorcy, ankieta socjologiczna byłaby w stanie powiedzieć nam, czy ów stan występuje faktycznie, czy stanowi tylko subiektywne (i ograniczone do poszczególnych – może lepiej zorientowanych – jednostek) doznanie. Załóżmy jednak, że obok faktycznych przejawów nadchodzącej rzezi (pojedyncze zabójstwa, wrogość między grupami etnicznymi, kompilacja broni,

4

Nosiciel wirusa, który jako pierwszy zapada na chorobę – i zaraża innych

„wrzenie” społeczne), istnieją również „subiektywne”, nieempiryczne, sygnalizatory, które zapowiadają, że coś niedobrego zaraz się wydarzy.

2. PRZEBIEG

Czas pożegnać Afrykę i wkroczyć na grunt europejski. W 1992 na ternie Bośni i Hercegowiny dochodzi do referendum w sprawie wyjścia z Federacji Jugosłowiańskiej. Wybucha wojna domowa, w której walczą przeciwko sobie Serbowie i Bośniacy. W 1993 Srebrenica i okolica zostają ogłoszone strefą bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych. Parę kilometrów dalej, w miasteczku o nazwie Potocari, holenderski batalion „błękitnych beretów” zakłada swoją bazę. Serbowie maszerują do przodu i metodycznie odcinają strefę od reszty świata. Nie dociera pomoc humanitarna, w mieście panują fatalne warunki sanitarne i głód – o czym rozpisuje się Suljagić. Wreszcie, w 1995 roku, strefa upada. Ludność cywilna uchodzi do Potocari. Żołnierze NZ nie podejmują żadnych działań, żeby powstrzymać marsz Serbów. 12 lipca 1995 dochodzi do pierwszego „incydentu”: Serbowie rozdzielają mężczyzn od kobiet i dzieci oraz otwierają ogień do ludzi próbujących uciekać do Tuzli (gdzie mieści się baza NZ). W przeciągu następnych dni sytuacja powtarza się, mężczyźni są oddzielani od kobiet i rozstrzeliwani. Ciała zakopywane są w masowych grobach, Holendrzy nie podejmują żadnych działań. Więźniów się także wywozi, gromadzi w określonych miejscach, wyprowadza w pole i zabija precyzyjnym strzałem w tył głowy. Jeńców zabija się również w zamkniętych pomieszczeniach, wówczas używa się granatów. Wikipedia podaje, że w przeciągu czterech dni (od 12 do 16 lipca) zginęło ponad siedem tysięcy osób. Jak opisuje te wydarzenia Suljagić? W wieku siedemnastu lat, wraz z rodzinom, ucieka do Srebrenicy. Zna angielski i pracuje jako tłumacz dla Narodów Zjednoczonych. Jego pozycja nie jest jednak na tyle uprzywilejowana, żeby ominęły go „nieprzyjemności”. Z perspektywy makro, przy ludobójstwie srebrenickim można dostrzec następujące symptomy: brak reakcji ze środowiska międzynarodowego, brak przepływu informacji oraz niezborność podejmowanych działań. Batalion błękitnych beretów, który przebywa na terenie strefy bezpieczeństwa nie posiada żadnego precyzyjnie określonego mandatu. Zakres jego działań ogranicza się do „zapewniania bezpieczeństwa i zawieszenia broni”. W praktyce oznacza to niemożność podejmowania działań mających na celu ochronę ludności cywilnej. Broń palna używana jest tylko w obronie własnej. Suljagić opisuje również wizyty korespondentów wojennych. Ci doszukują się tylko mocnych wrażeń, newsów, które dobrze będą się sprzedawać za granicą. Informacje są niepełne i mają raczej charakter szokujących nowinek. Informacje, które docierają do strefy również są ograniczone i sprowadzają się plotek, które

przynoszą ze sobą kolejne fale uchodźców. Nikt za bardzo nie orientuje się, co dzieje się „na zewnątrz”. Ludność żyje w stanie ciągłego zagrożenia (wraz ze skracaniem się linii frontu, Srebrenica coraz częściej zostaje ostrzeliwana). Panuje głód. Transporty NZ są zatrzymywane przez Serbów. Towary, jeżeli już docierają, są kompletnie nieprzydatne. W paczkach, oprócz żywności, można znaleźć ubrania, garnki czy środki czystości. Jedynym środkiem płatności są papierosy, których ilość również jest drastycznie ograniczona. Podejmowane są próby zrzutów paczek. Nie są one jednak precyzyjne, często spadają poza teren strefy lub w obszary trudnodostępne (Srebrenica znajduje się w niecce między stromymi wzgórzami). Sama masakra ma charakter odwetu. Kontrofensywa bośniacka jest – zdaniem Sulgajicia – kontrolowana przez Serbów i przez nich sterowana. Dochodzi do paru zwycięstw, strefa poszerza się i momencie, gdy dochodzi do pacyfikacji ludności serbskiej, automatycznie powstaje pretekst to masakry. Suljagić zauważa również, że postępowanie Bośniaków, pod względem okrucieństwa, nie rożni się niczym od postępowania Serbów. Ludność Srebrenicy odczuwa jednak moralne przyzwolenie na zabijanie serbskich cywilów. Suljagić twierdzi, że w przypadku masakry dochodzi do momentu, w którym rozróżnienie (nie subiektywne, lecz raczej obiektywne) na „nas” i na „nich” zaciera (obie strony zdolne są do tego samego zła, nikt nie jest lepszy – w tym też sensie „różny” – od tych „złych”). Moment zatarcia się, przejścia ofiary w oprawcę jest tak płynny – nie istnieje żadna wyraźna granica – że nie sposób go zauważyć. Moim zdaniem jest to kolejny ważny element ludobójstwa: strony „ofiary” i „oprawcy” nie są kategoriami ścisłymi, istnieje możliwość przejścia z jednej do drugiej5. Znacznie ciekawsza jest skala mikro. Z perspektywy „zwykłego człowieka”, bieg wydarzeń pozbawiony jest sensu. Ludność żyje w poczuciu nieustannego zagrożenia. Co więcej, cywile nie chcą uczestniczyć w walkach – do armii (bojówek raczej) bośniackiej wcielani są na siłę. Nikt – zdaniem Suljagicia – nie widzi sensu w podejmowaniu działań zbrojnych. W momencie, gdy odbywa się werbunek, osoby zdolne do walki (młodzi mężczyźni) próbują się ukryć. Sam proces rekrutacji jest nieprzemyślany i przypomina raczej łapankę. Osoby pojmane bardzo często są bite i zastraszane. Werbuje się nie tylko młodych mężczyzn, ale i chłopców oraz starców. W panującym chaosie trudno rozeznać się, kto jest wrogiem: własne wojsko czy Serbowie. Uzbrojenie bojówek jest fatalne. Broń bywa składana w warunkach domowych i samo jej używanie jest niebezpieczne. Emir Sulgajić wspomina, że zdarzały się przypadki, w których „karabiny” zabijały tych, którzy z nich strzelali. 5

Można to też zauważyć na przykładzie Rwandy, gdzie zaraz po masakrze dokonanej na ludności Tutsi doszło do kontrofensywy niedawnych ofiar. To jednak (moim zdaniem) odróżnia ludobójstwo od wojny domowej: odwet byłych ofiar jest bezpośrednią reakcją na pacyfikację.

Kolejnym – niezmiernie ciekawym i chyba bardzo istotnym – czynnikiem jest wzajemna wrogość. Ludzie walczą o przetrwanie – i odbywa się to kosztem pobratymców. Intratnym interesem jest prostytucja, bardzo często mężowie lub ojcowie działają w charakterze stręczycieli swoich córek lub żon. W trakcie podziału żywności nie raz dochodzi do walk, w których ludzie nawzajem się zabijają. Mimo demilitaryzacji, ludność dysponuje znaczną ilością broni. Nad paczkami dochodzi do strzelanin. Ciężkie warunki i nieustanne zagrożenie powodują to, że zacierają się pewne granice (moralne z braku lepszego słowa). W jednostce włącza się mechanizm przetrwania, który powoduje zerwanie norm społecznych, które do tej pory cementowały pożycie danej wspólnoty. Jako zbieranina (już nie wspólnota), „ofiary” stanowią łatwy cel. Z jednej strony nieufnie nastawieni do siebie nawzajem, a z drugiej „egoistycznie” nastawieni na przetrwanie, Bośniacy są łatwi do zastraszenia i skłonni zawierzyć siłom „zewnętrznym” swoje ocalenie. 3. MINIMODEL Jak zatem wygląda model ludobójstwa? Muszą istnieć co najmniej dwie różne grupy etniczne na danym terenie, obie niechętnie nastawione względem siebie. Czasami dzieje się tak na skutek ingerencji zewnętrznej, czasami wynikają one z różnic wyznaniowych i obyczajowych. Owe zantagonizowane grupy mają sprzeczne interesy. W grę wchodzi zarówno niechęć „rasistowska”, jak i przeciwstawne dążenia i aspiracje. Wybuch masakry najczęściej poprzedza seria incydentów (pomniejszych walk). Przez pewien czas utrzymuje się sytuacja „napiętego spokoju” – charakterystyczne podskórne wrzenie, trudne do zaobserwowania z zewnątrz. Z perspektywy zewnętrznej, lub międzynarodowej sytuacja prezentuje się następująco: mimo wyczuwalnego

napięcia,

żadne

konkretne

działania

nie



podejmowane.

Środowisko

międzynarodowe „przygląda się” sytuacji, ewentualnie NZ wysyła obserwatorów lub negocjatorów. Można dostrzec brak wyraźnie ukierunkowanych działań mających na celu załagodzenie sporu. Te działania, które są podejmowane, cechuje spora ambiwalencja, znamionuje je bezskuteczność. W momencie, w którym wybucha kryzys, środowisko międzynarodowe zaczyna reagować ostrzej. Te z kolei działania cechuje chaotyczność. Wysyłane oddziały nie posiadają adekwatnych uprawnień, panuje nieład informacyjny i brak procedur (stąd też braki w zaopatrzeniu lub niepewność organów decyzyjnych). Ludobójstwo, według definicji Narodów Zjednoczonych zawartej w Konwencji W Sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa6 to: „(…)którykolwiek z następujących 6

http://www.pck.org.pl/pliki/mph/1948_Nowy_Jork_-_ludobojstwo.pdf

czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich: a) zabójstwo członków grupy, b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy, c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego, d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy(…)”

Jego przebieg charakteryzują: działania mające na celu wyniszczenie określonej wspólnoty, podejmowane z premedytacją i uprzednim przygotowaniem, masowość, powszechność oraz skuteczność. Stronę „ofiar” cechuje bezwolność7, magiczne myślenie8 oraz brak organizacji.9 Dodatkowo, ofiary są zastraszone do punktu, w którym przestają się przeciwstawiać oprawców. Cechuje je poczucie rezygnacji, bezsilności oraz upokorzenia. „Oprawców” cechuje organizacja oraz ideologia, która ma poprzeć masowe mordy. Istnieje zawsze silna argumentacja dla zbrodni, najczęściej dochodzi do nich w imię wyższości rasowej lub zemsty dziejowej. Działania przebiegają w sposób zorganizowany: Bośniaccy muzułmanie są najpierw segregowani na dwie grupy (mężczyźni oraz kobiety z dziećmi) a następnie wywożeni. Mężczyzn gromadzi się, zaprowadza w określone miejsce (budynek szkoły lub pole) a następnie zabija się (przy użyciu broni palnej lub granatów). W Rwandzie narzędziem zbrodni jest maczeta, ofiary również się gromadzi a następnie morduje. Ogół działań przypomina działania podejmowane w ramach określonej procedury: stąd też cechuje je precyzja oraz wcześniejsze przygotowanie. 4. TEST Reżim Czerwonych Khmerów w Kambodży trwał od 1975 do 1979 roku i przyniósł trudne do oszacowania straty w ludności.10 Przywódcy dążyli do ucieleśnienia nowej idei państwa: autarkicznej społeczności „równych sobie”. Jedyną drogą do osiągnięcia owych zmian, było całkowite zniszczenie panującego do tej pory porządku. Gdy 17 kwietnia 1975 roku Czerwoni Khmerzy wkroczyli do Phnom Penh, wydali rozkaz, aby ludność cywilna w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin opuściła miasto i 7

Suljagić opisuje jednocześnie występujący lęk oraz przyzwolenie – brak oporu względem oprawców Z polecenia holenderskiego dowództwa, Suljagić w obozie Potocari sporządzał spis przebywającej tam ludności. Ludzie powszechnie wierzyli, że podanie imienia oraz nazwiska – podpisanie się na dokumencie – ochroni ich przed śmiercią. 9 Próby ucieczki podejmowane są w gronie najbliższych, występuje całkowity brak jakiejś konsolidacji działań. 10 Śliwiński twierdzi, że dane statystyczne są albo błędne, albo zafałszowane w wyniku działań propagandowych. 8

przeniosła się na tereny wiejskie – ten moment Pol Pot ogłosił „rokiem zerowym” (momentem, w którym stary ład ustępował nowemu). Nowa rzeczywistość miała się opierać na zasadzie „absolutnej równości”. Jednostka traciła prawa podmiotowe i stawała się częścią zbiorowości. Masowo likwidowano struktury poprzedniego ładu: miasta pustoszały, książki były palone, szpitale i szkoły zamykane. Łatwo więc zauważyć – mimo tak skrótowego opisu – że mamy tu do czynienia z formą radykalnego eksperymentu społecznego. W imię nowego ładu, nowego porządku, wszystko to, co przynależało do „starego świata” musi zostać zniszczone. Autarkia i wolność dostępne są tylko na drodze uwspólnotowienia i odejścia od cywilizacji na rzecz świata natury – i pracy na roli. Podstawą gospodarki staje się rolnictwo – a podstawą społeczeństwa zbiorowość. Rozbita zostaje zatem standardowa rodzina – zastępuje je wspólnota. Dzieci są odbierane rodzicom i wychowywane – jako jedyne „nieskalane” przeszłością istoty – na nowych obywateli. Kim jest zatem nowy obywatel? Nie jednostką, lecz częścią zbiorową. Powstaje coś, co można nazwać „wspólnotą absolutną” – taką, poza która nie istnieje nic. Taka inżynieria społeczna nie może się nie odbyć bez przelewu krwi. Jednostki zbyt zakorzenione w „dawności” (pasożyty) są usuwane ze zdrowego organizmu wspólnoty. Każdorazowy akt nadmiernej indywidualizacji (bycia za bardzo „sobą”) pociąga wyrok śmierci. Jednostka musi przestać istnieć. Przy tak drastycznie wysokim poziomie kontroli i jednoczesnym życiu „na wsi” (ciężka praca w obozach pracy) oraz braku dostępu do infrastruktury medycznej, straty w ludności są monstrualne. Eksperyment okazuje się być niewykonalny. Giną miliony. Widzimy tutaj wyraźnie wielki problem. Trudno bowiem wpasować to, co wydarzyło się w Kambodży w nasz minimodel ludobójstwa. Khmerowie również pochodzą z Kambodży. Nie są odmienną grupą etniczną, nie różni ich wyznanie ani status społeczny. Nie byli represjonowani – nie dążą tez do eksterminacji całej grupy społecznej. Działają w ramach idei – i usuwają tylko tych, którzy wyłamują się z modelu. Patrząc zaś na NZowską definicję ludobójstwa – i dokonując językowej jej wykładni – można powiedzieć, że nie mamy tutaj do czynienia z ludobójstwem. Spójrzmy bowiem: ludobójstwo to ogół czynów, które dokonywane są w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich. Trudno powiedzieć, że Khmerom chodziło o zniszczenie ludności Kambodży. Z drugiej jednak strony, patrząc na typy wymienionych czynów, trudno nie zauważyć, że doskonale się one plasują w tej definicji. Mamy przecież do czynienia i z zabójstwami, i z ograniczeniami urodzin. Działaniom Czerwonych Khmerów przyświeca jednak inny cel: stworzenie nowego porządku, nowego świata.

5. PODSUMOWANIE

Trudno mi powiedzieć, czy mój model jest trafny. Z jednej strony, po analizie wydarzeń w Rwandzie, Burundi czy Srebrenicy, można powiedzieć, że istnieje taki zbiór cech, który przynależy do każdego z incydentów. Z drugiej jednak strony mamy do czynienia z ewenementem Kambodży. Można to naturalnie przyrównywać do masakry ludności żydowskiej w trakcie Holocaustu. Warto jednak pamiętać, że nazistom chodziło o eksterminacje Żydów jako grupy etnicznej (co pasuje do mojego modelu ludobójstwa), podczas gdy celem Czerwonych Khmerów była całkowita zmiana zastałego porządku. Gdybyśmy zatem chcieli uznać wydarzenia w Kambodży za „standardowe” ludobójstwo, model okazałby się błędny. Należałoby wówczas uznać, że ludobójstwo jest procesem idealnie chaotycznym (czyli czymś, co wymyka się wszelkim określeniom i jest niepoznawalne). Oznaczałoby to jednak, że po pierwsze: definicja zawarta w Konwencji jest niepełna (lub spłycająca), a po drugie: wprowadzilibyśmy pewną niepewność co do klasyfikacji konkretnych wydarzeń jako ludobójstwo. Intuicyjnie ujęte, samo pojęcie oznacza masowe zabijanie ludzi – intuicje jednak różnią się w zależności od osoby i nie sposób nimi operować na skalę naukową ani, tym bardziej, na ich podstawie pociągać jednostki do odpowiedzialności za popełnione czyny. Jeżeli jednak doszlibyśmy do wniosku, że rewolucja Czerwonych Khmerów to cos zupełnie innego, mam wrażenie, że wyrządzilibyśmy jakąś niesprawiedliwość ofiarom – jakbyśmy w jakiś sposób umniejszali ich tragedię (oraz stopień winy zbrodniarzy). Nie odpowiem, bo nie umiem, na pytanie, czy mój minimodel jest w jakiś sposób adekwatny. Wydaje mi się, że udało mi się uchwycić ogół cech, jakie mogą występować w przypadku ludobójstwa. Od ogólnych zasad istnieją jednak wyjątki, które nie sposób sklasyfikować ani – tym bardziej – przewidzieć. Wydaje mi się jednak, że należy umieć rozróżnić pomiędzy wybuchem (nieważne jak starannie przemyślanym uprzednio) nienawiści etnicznej a (iście diaboliczną) rewolucyjną inżynierią społeczną (która w skutkach jest równie przerażająca, co standardowe ludobójstwo). Warto zasygnalizować jeszcze jedną kwestię: w przypadku działań ludzkich bardzo trudno o wprowadzanie pojęć lub tworzenie jakichś modeli. Pewne wydarzenia można przewidzieć na podstawie powtarzających się symptomów (zarówno przed ich wystąpieniem, jak i w trakcie), ale nie wszystko i nie zawsze da się zaklasyfikować.

BILBIOGRAFIA: Sulgajić Emir, Pocztówki zza grobu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2007 Szumańska Ewa, Skrwawione wzgórza Afryki, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996 Śliwiński Marek, Zbrodnia, kara, amnezja, Przegląd Wschodni, Warszawa 1998

Lihat lebih banyak...

Comentarios

Copyright © 2017 DATOSPDF Inc.